„Opiekowałam się Matką Mojej Synowej przez 7 Lat: Nikt Nigdy Mi Nie Podziękował”
Nazywam się Anna i mam 62 lata. Siedem lat temu moje życie przybrało niespodziewany obrót, gdy moja synowa, Kasia, poprosiła mnie o pomoc w opiece nad jej matką, Marią. Maria została zdiagnozowana z chorobą Alzheimera, a Kasia była przytłoczona obowiązkami związanymi z własną rodziną i karierą. Zgodziłam się pomóc, myśląc, że to będzie tymczasowe rozwiązanie. Nie wiedziałam jednak, że ta „tymczasowa” sytuacja przeciągnie się na siedem długich lat.
Maria była trudną pacjentką od samego początku. Jej stan sprawiał, że była zapominalska, drażliwa, a czasem nawet agresywna. Musiałam nauczyć się zarządzać jej lekami, radzić sobie z jej wahaniami nastroju i zapewniać jej bezpieczeństwo przez cały czas. Była to wyczerpująca praca, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Musiałam zrezygnować z mojej pracy na pół etatu i większości moich zajęć towarzyskich, aby być dla niej.
Pierwsze kilka miesięcy było najtrudniejsze. Pamiętam jedną noc, kiedy Maria wyszła z domu w środku zimy. Znalazłam ją drżącą na werandzie, zdezorientowaną i przestraszoną. Wprowadziłam ją do środka, owinęłam kocami i siedziałam z nią, aż się uspokoiła. Tej nocy zdałam sobie sprawę z pełnej odpowiedzialności, którą na siebie wzięłam.
Pomimo wyzwań starałam się uczynić życie Marii jak najbardziej komfortowym. Gotowałam jej ulubione potrawy, czytałam jej ukochane powieści kryminalne i zabierałam ją na spacery do parku, gdy pogoda była ładna. Nawet przemeblowałam jej pokój zdjęciami rodzinnymi i pamiątkami, aby pomóc jej przypomnieć sobie przeszłość. Ale bez względu na to, co robiłam, nigdy nie wydawało się to wystarczające.
Kasia odwiedzała nas sporadycznie, ale jej wizyty były krótkie i rzadkie. Zawsze była zajęta pracą lub swoimi dziećmi. Kiedy już przychodziła, często krytykowała moje metody opieki lub sugerowała, że nie robię wystarczająco dużo. Było to przygnębiające słyszeć, zwłaszcza gdy już dawałam z siebie tak wiele.
Moja własna rodzina również zaczęła odczuwać napięcie. Mój mąż stawał się coraz bardziej rozdrażniony czasem i energią, które poświęcałam Marii. Nasz związek cierpiał i kłóciliśmy się częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Moje dzieci były dorosłe i miały swoje własne życie, ale również zauważyły wpływ tej sytuacji na mnie. Namawiały mnie do wycofania się i pozwolenia Kasi na większą odpowiedzialność, ale czułam się zobowiązana kontynuować.
Z biegiem lat stan Marii pogarszał się. Stała się przykuta do łóżka i wymagała całodobowej opieki. Prawie nie spałam, ciągle martwiąc się o jej potrzeby. Moje zdrowie również zaczęło się pogarszać; nabawiłam się przewlekłego bólu pleców od podnoszenia jej i cierpiałam na ciągłe zmęczenie.
Pewnego dnia, po szczególnie trudnym tygodniu, załamałam się w płaczu przed Kasią. Powiedziałam jej, jak bardzo jestem zmęczona i niedoceniana. Spojrzała na mnie z mieszanką zdziwienia i irytacji i powiedziała: „Cóż, sama zdecydowałaś się to robić.” To był moment, w którym zdałam sobie sprawę, że bez względu na to, ile poświęcę, nigdy nie zostanie to uznane ani docenione.
Maria zmarła w zeszłym roku. Jej pogrzeb był małą uroczystością, w której uczestniczyli bliscy rodziny i przyjaciele. Stojąc przy jej grobie, czułam mieszankę ulgi i smutku. Ulgę, że moje obowiązki opiekuńcze wreszcie się skończyły, ale smutek, że skończyło się to w ten sposób – bez uznania ani wdzięczności za lata opieki, które zapewniłam.
Teraz, gdy wspominam te siedem lat, czuję głęboką urazę. Dałam tak wiele z siebie, aby opiekować się kimś, kto był dla mnie praktycznie obcą osobą, a jednak nikt nigdy mi nie podziękował. Ani razu. Pozostawiło to we mnie uczucie goryczy i niedocenienia.
Opieka nad Marią nauczyła mnie wielu rzeczy o cierpliwości, współczuciu i wytrwałości. Ale nauczyła mnie również surowej lekcji o niewdzięcznej naturze opieki nad innymi. Jeśli jest jedna rzecz, którą mam nadzieję inni mogą nauczyć się z mojego doświadczenia, to jest to: nigdy nie bierzcie swoich opiekunów za pewnik. Dają tak wiele z siebie, często kosztem własnego życia.