Kiedy straciłam nogi, a mój mąż nauczył się zaplatać mi warkocze – prawdziwa historia o miłości i walce

– Ewa, nie możesz się poddać! – Piotr krzyczał przez łzy, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż bolało. Leżałam na szpitalnym łóżku, patrząc w sufit, który wydawał się coraz niższy. Właśnie usłyszałam od lekarza, że już nigdy nie stanę na własnych nogach. Miałam 34 lata i czułam się, jakby ktoś wyciął ze mnie połowę życia.

Wypadek wydarzył się w sekundę. Wracałam z pracy, spiesząc się na spotkanie z Piotrem i naszą córką Zosią. Zawsze byłam w biegu – praca w szkole, dom, zakupy, lekcje skrzypiec Zosi. Tamtego dnia nie zauważyłam czerwonego światła. Pisk opon, huk, ciemność. Potem już tylko szpital, ból i ta przerażająca cisza po operacji.

Piotr był przy mnie od pierwszej chwili. Pamiętam jego zapuchnięte oczy i drżące ręce, kiedy lekarz powiedział: „Musieliśmy amputować obie nogi powyżej kolan”. Zosia płakała cicho w ramionach babci. Ja nie płakałam – nie mogłam. Byłam jak martwa w środku.

Pierwsze tygodnie po powrocie do domu były piekłem. Każdy dzień zaczynał się od tego samego pytania: „Po co ja żyję?”. Piotr próbował być silny, ale widziałam, jak nocami siedzi w kuchni i płacze w poduszkę. Zosia przestała mówić o szkole i koleżankach. Wszyscy tkwiliśmy w zawieszeniu.

Najgorsze były poranki. Kiedyś uwielbiałam czesać Zosi włosy przed szkołą – robiłyśmy sobie śmieszne warkocze, śmiałyśmy się do łez. Teraz nie miałam siły nawet podnieść szczotki. Pewnego dnia Zosia stanęła w drzwiach mojego pokoju z rozczochranymi włosami i powiedziała: – Mamo, możesz mi zrobić kucyka?

Zamarłam. Spojrzałam na swoje bezwładne ciało i poczułam taki wstyd, że chciałam zniknąć. – Nie mogę, kochanie – wyszeptałam. Zosia odwróciła się bez słowa.

Wieczorem Piotr usiadł obok mnie na łóżku. – Ewa, musimy coś zmienić. Nie możemy tak żyć. Zosia cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję.

– Ale ja nie potrafię już być matką ani żoną! – wybuchłam. – Jestem ciężarem!

Piotr spojrzał mi prosto w oczy: – Jesteś moją żoną. I matką naszej córki. To się nie zmieniło.

Następnego dnia zobaczyłam Piotra z laptopem przy stole. Oglądał filmiki na YouTube: „Jak zaplatać włosy dziecku”. Próbował na własnych włosach, potem na lalkach Zosi. Było to tak absurdalne i wzruszające zarazem, że pierwszy raz od miesięcy się uśmiechnęłam.

Z czasem Piotr zaczął czesać Zosię przed szkołą. Warkocze wychodziły mu krzywe, ale Zosia była dumna: – Tata robi najlepsze fryzury! – chwaliła się koleżankom.

Któregoś ranka Piotr wszedł do mnie z grzebieniem i gumką do włosów.
– Teraz twoja kolej – powiedział cicho.
– Co?
– Chcę ci zrobić warkocz.
Zaczęłam protestować, ale on był uparty jak nigdy wcześniej. Delikatnie rozczesał mi włosy i zaplótł je w dwa grube warkocze. Patrzyłam w lustro i pierwszy raz od miesięcy poczułam się… kobietą.

To był przełom. Zaczęliśmy razem walczyć o normalność. Piotr nauczył się obsługiwać windę schodową i pomagać mi przy rehabilitacji. Zosia wróciła do lekcji skrzypiec i zaczęła opowiadać mi o swoich problemach w szkole.

Ale nie wszystko było łatwe. Moja mama uważała, że powinnam zamieszkać z nią na wsi: – Piotr jest młody, jeszcze sobie życie ułoży…
Słyszałam te szepty przez drzwi: „Po co mu taka żona?”.

Pewnego wieczoru wybuchła kłótnia:
– Mamo! – krzyknęłam przez łzy. – Piotr mnie kocha! Nie jestem dla niego ciężarem!
Mama spuściła wzrok: – Boję się o ciebie…
– Ja też się boję! Ale chcę żyć tu, z nimi!

Piotr przytulił mnie wtedy mocno i powiedział: – Przeszliśmy już tyle razem… Nie pozwolę ci odejść.

Z czasem nauczyłam się korzystać z protez i wróciłam do pracy w szkole jako pedagog specjalny. Dzieci patrzyły na mnie z ciekawością, ale szybko przekonały się, że jestem tą samą Ewą co kiedyś.

Najtrudniejsze były jednak chwile samotności nocą. Wtedy wracały pytania: „Czy Piotr naprawdę mnie kocha? Czy Zosia nie wstydzi się matki bez nóg?”

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Zosi z koleżanką:
– Twoja mama jest bohaterką! – powiedziała dziewczynka.
– Moja mama jest najdzielniejsza na świecie – odpowiedziała Zosia z dumą.

Poczułam wtedy coś nowego: wdzięczność za to, co mam.

Dziś wiem, że życie nigdy nie będzie takie jak dawniej. Ale czy to znaczy, że jest gorsze? Może po prostu inne? Czy potraficie wyobrazić sobie życie bez tego, co wydaje się oczywiste? Co byście zrobili na moim miejscu?