Milczenie, które boli: Dzień, w którym po 38 latach spojrzałam synowi w oczy

— Milena, on już czeka w salonie — powiedziała cicho pielęgniarka, jakby bała się, że jej głos rozbije kruche napięcie, które od rana wypełniało powietrze. Moje serce waliło jak oszalałe. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Stałam w drzwiach, ściskając w dłoni stary różaniec, który przez lata był moją jedyną pociechą.

Weszłam powoli. Siedział przy stole, wyprostowany, z dłońmi splecionymi na kolanach. Miał ciemne włosy, lekko przyprószone siwizną, i te same oczy co ja — szare, zamyślone. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Widziałam w jego spojrzeniu nieufność i ból. Widziałam też pytania, na które nie miałam gotowych odpowiedzi.

— Dzień dobry — powiedział cicho. Jego głos był niższy niż się spodziewałam, ale drżał lekko.

— Cześć, Piotrze — odpowiedziałam, a moje imię na jego ustach zabrzmiało obco.

Cisza między nami była gęsta jak mgła. Przez okno wpadało blade światło popołudnia. Próbowałam znaleźć słowa, ale wszystko wydawało się nieodpowiednie. Jak można zacząć rozmowę po 38 latach milczenia?

— Dlaczego? — zapytał nagle. — Dlaczego mnie zostawiłaś?

To pytanie wisiało nade mną przez całe życie. Widziałam je w snach, słyszałam w każdym stukocie deszczu o parapet. Odpowiedź była prosta i jednocześnie niewyobrażalnie trudna.

— Byłam młoda… Przestraszona… Twój ojciec… — zaczęłam, ale Piotr uniósł dłoń.

— Nie chcę słuchać o nim. Chcę wiedzieć o tobie. O nas.

Zacisnęłam powieki. Wspomnienia wróciły z całą mocą: tamten zimowy wieczór w małym mieszkaniu na Pradze, krzyki mojego ojca, łzy matki, decyzja podjęta w panice i rozpaczy. Miałam wtedy siedemnaście lat i świat wydawał się miejscem bez wyjścia.

— Bałam się, że nie dam rady — wyszeptałam. — Że nie będę dobrą matką. Rodzina naciskała… Twój dziadek powiedział, że jeśli cię nie oddam do adopcji, wyrzuci mnie z domu. Nie miałam dokąd pójść.

Piotr patrzył na mnie długo. W jego oczach pojawił się cień zrozumienia, ale też gniew.

— A potem? Przez tyle lat nawet nie próbowałaś mnie znaleźć?

Zacisnęłam dłonie tak mocno, że paznokcie wbijały się w skórę.

— Szukałam cię… Ale twoi nowi rodzice nie chcieli kontaktu. Pisali listy do ośrodka adopcyjnego z prośbą o spokój. Potem wyjechali do Gdańska… Nie miałam już żadnych informacji.

— A jednak dziś tu jestem — powiedział gorzko Piotr. — Po co mnie wezwałaś?

Łzy napłynęły mi do oczu.

— Bo jestem chora — przyznałam szeptem. — Lekarze mówią… że zostało mi niewiele czasu. Chciałam cię zobaczyć choć raz. Powiedzieć ci prawdę. Przeprosić.

Piotr odwrócił wzrok. Przez chwilę patrzył przez okno na szare bloki i dzieci bawiące się na podwórku.

— Mam żonę — powiedział nagle. — I córkę. Ma na imię Zosia. Ma siedem lat i codziennie pyta mnie o babcię.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

— Czy mogłabym ją kiedyś poznać?

Nie odpowiedział od razu. Widziałam walkę na jego twarzy: gniew mieszał się z ciekawością i tęsknotą za czymś, czego nigdy nie miał.

— Nie wiem — powiedział w końcu szorstko. — Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.

Zamilkliśmy oboje. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze kopnięcia pod sercem, zapach niemowlęcia, którego nigdy nie przytuliłam, puste łóżeczko w kącie pokoju. Przez lata próbowałam żyć normalnie: skończyłam szkołę wieczorową, pracowałam jako kasjerka w sklepie spożywczym na Grochowie, wyszłam za mąż za człowieka, którego nigdy nie pokochałam naprawdę. Miałam jeszcze jedną córkę — Martę — ale ona wyjechała do Anglii i kontaktujemy się tylko przez telefon.

Każde święta były dla mnie koszmarem: dwa nakrycia za mało przy stole, dwa imiona niewypowiedziane podczas dzielenia się opłatkiem.

— Piotrze… — zaczęłam niepewnie. — Wiem, że nie mogę cofnąć czasu. Ale chciałabym cię prosić o jedno: żebyś nie nienawidził mnie już dłużej. Nienawiść niszczy tylko tego, kto ją nosi.

Spojrzał na mnie z bólem.

— Nie wiem nawet, kim jesteś — powiedział cicho. — Jesteś dla mnie obca.

Poczułam ukłucie w sercu. Wiedziałam, że ma rację. Przez te wszystkie lata byłam dla niego tylko cieniem z przeszłości.

— Może kiedyś… będziemy mogli zacząć od nowa? — zapytałam z nadzieją.

Piotr wstał powoli. Podszedł do drzwi i zatrzymał się na chwilę.

— Zastanowię się — rzucił przez ramię i wyszedł bez słowa pożegnania.

Zostałam sama w pustym pokoju. Cisza była ogłuszająca. Przez okno wpadały ostatnie promienie słońca, tańcząc na ścianie jak duchy dawnych lat.

Czy można naprawić to, co zostało złamane tak dawno temu? Czy przebaczenie jest możliwe tam, gdzie przez lata rządziła cisza i ból? Może ktoś z was zna odpowiedź…