„Jestem na macierzyńskim, a nie darmową opiekunką!” – Moja walka o granice w polskiej rodzinie
— Agnieszka, przecież siedzisz w domu! — głos Pawła odbił się echem od kafelków w kuchni. W tej samej chwili Staś zaczął płakać w swoim łóżeczku, a ja poczułam, jak narasta we mnie fala bezsilności. Stałam przy zlewie z mokrymi rękami, próbując ogarnąć naczynia po śniadaniu, kiedy Paweł wszedł z telefonem przy uchu. — Magda musi dziś iść do pracy, a jej mały nie ma z kim zostać. Przecież możesz się nim zająć, co ci szkodzi? — dodał tonem, który miał być przekonujący, ale zabrzmiał jak rozkaz.
Zacisnęłam zęby. — Paweł, ja mam własne dziecko. Staś jest chory, nie spałam całą noc. Nie dam rady zajmować się jeszcze Kubą.
— Ale przecież jesteś na macierzyńskim! — powtórzył, jakby to było magiczne słowo rozwiązujące wszystkie problemy. — To chyba nie problem posiedzieć z dwójką dzieci?
W tej chwili poczułam się niewidzialna. Jakby moje zmęczenie, moje potrzeby i moje granice nie miały żadnego znaczenia. Jakby bycie matką oznaczało automatycznie bycie opiekunką dla wszystkich dzieci w rodzinie.
Kiedy Paweł wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami, usiadłam na podłodze i rozpłakałam się razem ze Stasiem. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem egoistką? Czy powinnam poświęcić się dla dobra rodziny? A może mam prawo powiedzieć „nie”, nawet jeśli wszyscy oczekują ode mnie czegoś innego?
Odkąd urodziłam Stasia, czuję się jak trybik w maszynie rodzinnych oczekiwań. Moja teściowa powtarza: „Za moich czasów kobiety nie narzekały, tylko robiły swoje”. Moja mama mówi: „Rodzina jest najważniejsza, trzeba sobie pomagać”. A ja? Ja coraz częściej czuję się jak cień samej siebie.
Tego dnia Magda przyszła z Kubą o ósmej rano. Była zmęczona i spięta. — Przepraszam, Aga, wiem, że to dla ciebie kłopot… Ale naprawdę nie mam wyjścia — powiedziała cicho.
Chciałam jej powiedzieć „nie”, ale widząc jej oczy pełne lęku i wdzięczności, zabrakło mi odwagi. Uśmiechnęłam się blado i przyjęłam Kubę do mieszkania.
Przez cały dzień próbowałam ogarnąć dwójkę dzieci: Staś marudził i miał gorączkę, Kuba płakał za mamą i rozrzucał zabawki po całym pokoju. W międzyczasie gotowałam obiad, prałam ubrania i próbowałam znaleźć chwilę na łyk zimnej kawy. Czułam się jak robot zaprogramowany do spełniania cudzych potrzeb.
Wieczorem Paweł wrócił z pracy. Zastał mnie siedzącą na podłodze wśród klocków i pieluch. — No widzisz? Dałaś radę! — powiedział z uśmiechem, jakby to była nagroda za mój wysiłek.
Nie wytrzymałam. — Paweł, ja nie jestem darmową opiekunką! Jestem na macierzyńskim po to, żeby zająć się naszym dzieckiem i dojść do siebie po porodzie! Nie po to, żeby spełniać zachcianki całej rodziny!
Spojrzał na mnie zdziwiony. — Przesadzasz…
— Nie! — przerwałam mu drżącym głosem. — Od miesięcy czuję się niewidzialna. Każdy czegoś ode mnie chce: twoja mama, twoja siostra, ty… A ja? Kto zapyta mnie, czego ja potrzebuję?
Wtedy Staś znów zaczął płakać. Wzięłam go na ręce i poczułam łzy spływające po policzkach. Paweł stał przez chwilę w milczeniu, potem wyszedł z pokoju.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
— Agnieszko, słyszałam od Pawła, że byłaś dziś bardzo zmęczona…
— Mamo, ja już nie daję rady — wyszeptałam. — Czuję się jakby wszyscy zapomnieli, że też jestem człowiekiem.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Kochanie… Może powinnaś porozmawiać z Pawłem? Ustalić jakieś zasady? — zaproponowała niepewnie.
Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole. — Musimy ustalić granice. Nie mogę być opiekunką dla całej rodziny tylko dlatego, że jestem na macierzyńskim. Potrzebuję odpoczynku i wsparcia.
Paweł patrzył na mnie długo w milczeniu. — Nie wiedziałem, że aż tak ci ciężko… Przepraszam.
Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Ale tego wieczoru poczułam ulgę – pierwszy raz od miesięcy powiedziałam głośno to, co naprawdę czuję.
Czasem zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam kobietom postawić granice nawet przed najbliższymi? Czy naprawdę musimy być zawsze silne i gotowe do poświęceń? A może czasem warto powiedzieć „dość” – dla siebie samej?