„No to teraz twoja kolej pomóc nam przy remoncie” – czyli jak rodzina potrafi rozczarować najbardziej
– No to teraz twoja kolej pomóc nam przy remoncie! – usłyszałam głos mojego brata, Pawła, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty w jego przedpokoju. Stał w drzwiach kuchni z szerokim uśmiechem, a jego żona, Magda, zerkała na mnie z wyraźnym oczekiwaniem. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem – czy oni naprawdę nie pamiętają, jak wyglądała nasza „wspólna” pomoc przy naszym remoncie? Przecież wtedy nie pojawili się ani razu.
– Pomóc? – powtórzyłam powoli, próbując ukryć irytację. – Wiesz, Paweł, nie przypominam sobie, żebyście byli u nas, kiedy z Krzyśkiem przez trzy tygodnie zdzieraliśmy tapety i malowaliśmy ściany.
Paweł machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
– No ale przecież Magda przyniosła wam wtedy ciasto! – rzucił z udawaną beztroską.
Magda uśmiechnęła się blado i spuściła wzrok. W tej chwili poczułam, jak narasta we mnie fala żalu i złości. Przypomniałam sobie tamten dzień: zmęczeni do granic możliwości, z farbą we włosach i kurzem w oczach, a na stole – ciasto od Magdy. Ani słowa wsparcia, ani jednej pomocy przy przenoszeniu mebli czy choćby podaniu wałka do malowania.
– To nie jest to samo – powiedziałam cicho. – Naprawdę myślicie, że kawałek ciasta to pomoc przy remoncie?
Paweł wzruszył ramionami i spojrzał na Magdę. Przez chwilę w powietrzu zawisła niezręczna cisza.
– Słuchaj, Anka – zaczął Paweł tonem, który zawsze oznaczał, że zaraz zacznie się tłumaczyć. – Wtedy mieliśmy dużo na głowie. Praca, dzieciaki… Ale teraz naprawdę liczymy na ciebie. Wiesz, jak to jest.
Wiedziałam aż za dobrze. Zawsze byłam tą „od pomagania”. Kiedy mama zachorowała, to ja jeździłam do niej codziennie po pracy. Kiedy Paweł miał problemy finansowe, to ja pożyczyłam mu pieniądze. Ale kiedy ja potrzebowałam pomocy… Cóż, wtedy wszyscy byli zajęci.
Usiadłam na krześle i spojrzałam na nich oboje. Magda nerwowo bawiła się obrączką na palcu.
– A może po prostu powiedzcie mi wprost: dlaczego mam wam pomagać? Bo jestem waszą rodziną? Bo tak wypada?
Paweł spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
– No… Tak się robi w rodzinie. Pomagamy sobie nawzajem.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę nie widzą tej hipokryzji?
– Ale wy nam nie pomogliście – powiedziałam już bez ogródek. – Ani razu nie przyszliście do nas podczas remontu. Nawet nie zapytaliście, czy czegoś potrzebujemy.
Magda podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy.
– Anka… Ja wtedy naprawdę chciałam przyjść. Ale Paweł mówił, że macie wszystko pod kontrolą i nie chcecie nikogo fatygować.
Spojrzałam na brata. On tylko wzruszył ramionami.
– No bo tak mówiłaś przez telefon! – oburzył się nagle Paweł. – Zawsze mówisz: „Damy radę”.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Oczywiście, że mówiłam „damy radę”. Bo wiedziałam, że i tak nikt nie przyjdzie. Bo nie chciałam się narzucać. Ale czy to znaczyło, że nie potrzebowałam wsparcia?
– Może czasem warto zapytać dwa razy – powiedziałam cicho. – Albo po prostu przyjść i zobaczyć.
W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i śmiech dzieci dobiegający z sąsiedniego pokoju.
Wróciły do mnie wszystkie wspomnienia z dzieciństwa: jak zawsze byłam tą odpowiedzialną, tą „starszą siostrą”, która musi być silna i pomagać innym. Jak mama powtarzała: „Anka, bądź przykładem dla Pawła”. Jak tata chwalił mnie za dobre oceny, ale nigdy nie zapytał, czy jestem szczęśliwa.
– Nie chcę być już tą osobą – powiedziałam nagle. – Nie chcę być zawsze tą, która daje i daje… a potem zostaje sama ze swoimi problemami.
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam! – przerwałam mu ostro. – Po prostu mam dość tego układu. Chcę wiedzieć, że mogę na was liczyć tak samo, jak wy możecie liczyć na mnie.
Magda westchnęła ciężko.
– Może rzeczywiście powinniśmy byli bardziej się postarać…
Paweł milczał przez dłuższą chwilę. W końcu odezwał się cicho:
– Przepraszam, Anka. Może faktycznie za bardzo polegamy na tobie.
Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy nich, ale te słowa były jak plaster na stare rany.
– Chciałabym po prostu czuć się częścią rodziny… a nie tylko jej służbą – wyszeptałam.
Magda podeszła do mnie i delikatnie ujęła moją dłoń.
– Pomóż nam wtedy, kiedy będziesz miała siłę i ochotę. A my… postaramy się być dla ciebie lepsi.
Nie wiem, czy im wierzę. Ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę, że powiedziałam głośno to, co od lat dusiłam w sobie.
Wyszłam od nich późnym wieczorem. Na klatce schodowej usiadłam na schodku i pozwoliłam sobie na kilka łez. Czy naprawdę można zmienić rodzinne schematy? Czy kiedyś nauczymy się prosić o pomoc… i ją przyjmować?
Może czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym? Co wy o tym sądzicie?