Mój kolega z pracy zostawił mnie z rachunkiem — jak jedna sytuacja zmieniła moje podejście do ludzi
— Naprawdę nie masz drobnych? — zapytałem, patrząc na Andrzeja, który właśnie skończył jeść schabowego w naszej zakładowej stołówce. W jego oczach zobaczyłem coś, co trudno było nazwać skruchą. Raczej wyrachowanie.
— Słuchaj, Jarek, oddam ci jutro, przysięgam. Wiesz, jak to jest, żona mi zabrała kartę, a gotówki dziś nie wziąłem — odpowiedział, rozglądając się nerwowo po sali.
Nie pierwszy raz prosił mnie o przysługę. Zawsze byłem tym, który pożyczał drobne na kawę czy papierosy. Ale tym razem kwota była większa — 48 złotych za dwa obiady. Mój i jego. Westchnąłem ciężko i zapłaciłem za nas obu, czując narastający niepokój.
Zawsze uważałem się za człowieka uczciwego i pomocnego. Pracuję jako brygadzista w fabryce części samochodowych pod Łodzią. Mam stabilną pracę, żonę Kasię i dwójkę dzieci. Nie narzekam na zarobki, ale też nie jestem milionerem. Każda złotówka się liczy.
Tego dnia wróciłem do domu wyjątkowo przybity. Kasia od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
— Coś się stało w pracy? — zapytała, odkładając książkę.
— Znowu zapłaciłem za Andrzeja. Obiecał oddać jutro, ale… sam nie wiem. To już trzeci raz w tym miesiącu.
Kasia spojrzała na mnie z troską, ale i lekkim wyrzutem.
— Jarek, jesteś dobrym człowiekiem, ale czasem ludzie to wykorzystują. Może powinieneś powiedzieć mu „nie”? Przecież masz swoje wydatki.
Przez całą noc przewracałem się z boku na bok. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem naiwny? Czy to ja jestem winny temu, że ludzie mnie wykorzystują?
Następnego dnia w pracy Andrzej unikał mojego wzroku. Widziałem go na korytarzu — rozmawiał z innymi, śmiał się głośno. Kiedy podszedłem do niego podczas przerwy, udawał, że czegoś szuka w szafce.
— Andrzej, masz może te pieniądze za wczorajszy obiad? — zapytałem cicho.
— Aaa… wiesz co, Jarek, dziś też cienko u mnie z kasą. Ale spokojnie, oddam ci wszystko w piątek po wypłacie! — rzucił szybko i już go nie było.
Zacząłem się zastanawiać: czy tylko ja mam problem z asertywnością? Czy inni też tak mają? Postanowiłem porozmawiać z kolegą z innej zmiany, Piotrkiem.
— Ty też czasem pożyczasz Andrzejowi? — zagadnąłem podczas wspólnej przerwy.
Piotrek spojrzał na mnie z politowaniem.
— Stary, ja mu już dawno powiedziałem „dość”. Raz pożyczyłem na papierosy i do dziś nie oddał. On zawsze coś wymyśli. Lepiej postaw granicę.
To była dla mnie gorzka lekcja. Przez lata myślałem, że dobroć wraca do człowieka. Ale coraz częściej widziałem wokół siebie ludzi takich jak Andrzej — sprytnych, wygadanych, którzy potrafią wykorzystać każdą okazję.
W piątek po wypłacie Andrzej przyszedł do pracy spóźniony. Widziałem go przez okno — podjechał nowym samochodem. Kiedy wszedł do szatni, uśmiechnął się szeroko.
— No to co, Jarek? Idziemy dziś na obiad? Ja stawiam! — rzucił głośno, żeby wszyscy słyszeli.
Poczułem gniew i rozczarowanie. Podszedłem do niego i powiedziałem spokojnie:
— Najpierw oddaj mi te 48 złotych za ostatni raz.
Andrzej spochmurniał.
— Kurde, Jarek… nie przesadzaj. To tylko parę złotych.
— Dla ciebie może tylko parę złotych. Dla mnie to kwestia szacunku — odpowiedziałem stanowczo.
W stołówce zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na nas z zainteresowaniem. Andrzej wyjął portfel i rzucił mi banknot na stół.
— Masz! Zadowolony?
Nie odpowiedziałem. Po prostu wyszedłem ze stołówki i poczułem ulgę. Po raz pierwszy od dawna postawiłem granicę.
Wieczorem opowiedziałem Kasi o wszystkim.
— Jestem z ciebie dumna — powiedziała cicho i przytuliła mnie mocno.
Od tamtej pory zmieniło się moje podejście do ludzi w pracy. Nadal pomagam innym, ale już nie pozwalam się wykorzystywać. Zrozumiałem, że prawdziwa dobroć to także umiejętność mówienia „nie”.
Czasem zastanawiam się: czy można ufać ludziom bezgranicznie? A może każdy z nas powinien nauczyć się stawiać granice wcześniej — zanim ktoś nas zrani?