Moja matka żyje w luksusie, a my walczymy o przetrwanie. Czy naprawdę uważa, że mój mąż to nieudacznik?

– No i co, Aniu? Macie jeszcze ten ostatni bochenek chleba, czy już głodujecie? – głos mojej matki przeszył ciszę w kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, zmywając kubek po herbacie, i poczułam, jak dłonie zaczynają mi drżeć. Michałek bawił się na dywanie, układając swoje ulubione klocki w perfekcyjne rzędy.

– Mamo, proszę cię… – zaczęłam cicho, ale ona już nie słuchała.

– Gdybyś wyszła za kogoś z porządną pracą, nie musiałabyś się martwić o takie rzeczy. Ale ty zawsze wiedziałaś lepiej, prawda? – jej głos był lodowaty, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku.

Odłożyłam telefon na blat i przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Zmęczone oczy, włosy związane w niedbały kok, blada cera. Kiedy ostatni raz spałam dłużej niż trzy godziny? Michałek miał dziś gorszy dzień – krzyczał przez pół nocy, a ja tuliłam go do siebie, próbując uspokoić jego świat rozbity na tysiące kawałków.

Mój mąż, Tomek, wrócił z pracy dopiero po dwudziestej. Zmęczony, z oczami podkrążonymi od nadgodzin. Pracuje w magazynie na drugim końcu miasta. Zarabia grosze, ale to jedyne, co udało mu się znaleźć po zamknięciu fabryki dwa lata temu. Ja musiałam zrezygnować z pracy w przedszkolu, bo nikt nie chciał zatrudnić opiekunki do dziecka z autyzmem na pełen etat – a przecież Michałek wymaga opieki non stop.

Matka mieszka w nowym apartamencie na Mokotowie. Jej mąż – mój ojczym – prowadzi własną firmę budowlaną. W salonie mają marmurowe podłogi i telewizor większy niż nasze okno balkonowe. Kiedy tam przyjeżdżamy (co zdarza się coraz rzadziej), Michałek chowa się pod stół i nie chce wyjść. Matka przewraca oczami i mówi: „No tak, znowu histeria”.

Czasem zastanawiam się, czy ona kiedykolwiek próbowała mnie zrozumieć. Kiedy byłam mała i płakałam po nocach z powodu lęków, mówiła: „Nie przesadzaj, Aniu. Ja w twoim wieku już pomagałam w gospodarstwie”. Teraz powtarza to samo – tylko zamiast gospodarstwa jest jej luksusowe życie i przekonanie, że wszystko można osiągnąć ciężką pracą.

Tomek wie o tych rozmowach. Próbuję go chronić przed matczyną krytyką, ale czasem nie wytrzymuję i wybucham.

– Może gdybyś zarabiał więcej… – wyrwało mi się raz podczas kłótni.

Zobaczyłam wtedy w jego oczach coś, czego nie zapomnę do końca życia – bezradność pomieszaną z bólem. Nie powiedział nic. Wyszedł na balkon i długo patrzył w ciemność.

Wiem, że to nie jego wina. Wiem też, że nie jestem idealną żoną ani matką. Czasem mam ochotę uciec – gdziekolwiek, byle dalej od tego wszystkiego: od matki, od rachunków za prąd, od codziennego strachu o przyszłość Michałka.

Najgorsze są wieczory. Kiedy dom cichnie i zostaję sama ze swoimi myślami. Przeglądam wtedy zdjęcia z czasów studiów – uśmiechnięta ja i Tomek na Mazurach, jeszcze bez dziecka, bez trosk. Wtedy wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem.

Ostatnio matka zadzwoniła z kolejną „radą”.

– Może oddajcie Michałka do specjalnego ośrodka? Przecież są takie miejsca. Ty mogłabyś wrócić do pracy i wreszcie zacząć żyć normalnie.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

– Mamo! On jest moim synem! Jak możesz tak mówić?

– Myślę tylko o twoim dobru – odpowiedziała chłodno. – I o Tomku. On też ma prawo do życia.

Nie rozumie, że życie Tomka to teraz Michałek. Że moje życie to Michałek. Każdy jego uśmiech po ciężkim dniu jest wart więcej niż wszystkie pieniądze świata.

Czasem jednak sama łapię się na myśli: czy gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, byłoby nam łatwiej? Czy Tomek byłby szczęśliwszy? Czy ja byłabym lepszą matką?

Wczoraj wieczorem Tomek usiadł obok mnie na kanapie.

– Aniu… damy radę – powiedział cicho i objął mnie ramieniem. – Nie jesteśmy sami.

Ale czy naprawdę nie jesteśmy sami? Matka coraz rzadziej dzwoni – chyba już straciła nadzieję na „naprawienie” mojego życia. Znajomi przestali zapraszać nas na spotkania – Michałek za bardzo ich stresuje swoimi zachowaniami.

Zostaliśmy we troje: ja, Tomek i Michałek. Każdego dnia walczymy o kolejny bochenek chleba i odrobinę spokoju.

Czasem pytam siebie: czy to wszystko ma sens? Czy jestem złą córką, skoro nie potrafię spełnić oczekiwań matki? Czy jestem złą żoną, skoro czasem mam żal do Tomka o rzeczy, na które nie ma wpływu?

A może po prostu jestem matką, która kocha swoje dziecko ponad wszystko i próbuje przetrwać kolejny dzień?

Czy ktoś z was też czuje się czasem tak samotny wśród najbliższych?