Między miłością a granicami: Opowieść jednej babci z Warszawy
– Mamo, nie możesz dzisiaj zostać z Zosią? – głos Agnieszki drżał lekko, choć próbowała brzmieć stanowczo.
Patrzę na nią przez kuchenne okno, jak nerwowo poprawia pasek od torebki. Wiem, że się spieszy. Wiem też, że nie powinnam czuć tego ukłucia w sercu, ale czuję. Znowu.
– Aga, miałam dziś iść do lekarza… – zaczynam nieśmiało, ale ona już przewraca oczami.
– Mamo, przecież wiesz, jak ciężko mi pogodzić wszystko! Michał znowu został dłużej w pracy, a ja mam ważne spotkanie. Proszę cię. – Jej głos łamie się na końcu.
Patrzę na Zosię, która siedzi przy stole i rysuje coś na kartce. Ma sześć lat, jasne włosy po ojcu i te wielkie oczy, które zawsze mnie rozbrajały. Kiedyś myślałam, że bycie babcią to będzie sama radość. Teraz czuję się jak ktoś, kto ciągle musi wybierać: pomiędzy sobą a rodziną.
Zgadzam się. Oczywiście, że się zgadzam. Zawsze się zgadzam.
Agnieszka wychodzi w pośpiechu, rzucając jeszcze przez ramię: – Jesteś kochana, mamo! – Ale zanim drzwi się zamykają, słyszę jej westchnienie. Czy to ulga? Czy może rozczarowanie?
Zosia podbiega do mnie z rysunkiem. – Babciu, narysowałam nas dwie na placu zabaw! – Uśmiecham się słabo. Odkładam na bok myśl o własnych planach i biorę ją za rękę.
Idziemy na plac zabaw na osiedlu. Siedzę na ławce obok innych babć. Rozmawiają o serialach, o cenach w Biedronce, o tym, jak wnuki rosną za szybko. Ja milczę. W środku czuję się pusta.
Kiedy wracamy do domu, Zosia zasypia na kanapie. Patrzę na nią i nagle ogarnia mnie fala czułości. Przecież ją kocham nad życie. Ale czy to wystarczy? Czy miłość powinna oznaczać rezygnację z siebie?
Wieczorem dzwoni do mnie siostra, Basia.
– I co, znowu zostałaś z Zosią? – pyta bez ogródek.
– Tak… Aga miała ważne spotkanie.
– A ty? Miałaś jakieś plany?
– Lekarz… ale przełożę.
Basia milknie na chwilę.
– Ela, musisz jej powiedzieć. Nie możesz tak ciągle siebie odkładać na później.
– Przecież ona mnie potrzebuje…
– A ty siebie nie potrzebujesz?
Nie odpowiadam. Boję się odpowiedzi.
Nocą nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok, wsłuchując się w ciszę mieszkania. Przypominam sobie czasy, gdy Agnieszka była mała. Byłyśmy sobie tak bliskie…
Pamiętam jej płacz po pierwszym dniu w przedszkolu, jej śmiech podczas wspólnego pieczenia ciastek. Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy zamieniłyśmy czułość na oczekiwania?
Rano budzi mnie telefon.
– Mamo, mogłabyś jutro też zostać z Zosią? Michał ma delegację…
Czuję narastającą złość.
– Aga, ja też mam swoje życie! – wybucham niespodziewanie dla siebie samej.
Po drugiej stronie cisza.
– Myślałam, że chcesz być częścią życia Zosi…
– Chcę! Ale nie chcę być tylko opiekunką!
Rozłącza się bez słowa.
Przez cały dzień chodzę jak struta. Zosia patrzy na mnie pytająco.
– Babciu, jesteś smutna?
Przytulam ją mocno.
Wieczorem Agnieszka przychodzi po córkę. Jest chłodna.
– Nie musisz już zostawać z Zosią – mówi cicho. – Poradzimy sobie.
Zostaję sama w pustym mieszkaniu. Cisza jest głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Mijają dni. Agnieszka nie dzwoni. Zosia nie przychodzi. Czuję ulgę i… tęsknotę. Czy o to mi chodziło?
W końcu zbieram się na odwagę i idę do nich z ciastem drożdżowym – tym samym, które piekłam Agnieszce w dzieciństwie.
Drzwi otwiera Michał.
– Dzień dobry, pani Elu…
Wchodzę do środka. Agnieszka siedzi przy stole, Zosia bawi się klockami.
– Przepraszam – mówię cicho. – Chciałam tylko…
Agnieszka patrzy na mnie długo.
– Ja też przepraszam – odpowiada w końcu. – Chyba za dużo od ciebie wymagałam.
Siadamy razem przy stole. Jest niezręcznie, ale czuję, że coś się zmienia.
Zosia podbiega i siada mi na kolanach.
– Babciu, upiekłaś ciasto?
Śmiejemy się wszyscy razem pierwszy raz od dawna.
Wieczorem wracam do domu lżejsza o ciężar winy i żalu. Może to początek nowego rozdziału?
Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się miłość do rodziny, a zaczyna miłość do siebie? Czy można znaleźć równowagę między byciem dla innych a byciem dla siebie? Co wy o tym myślicie?