Beznadziejna rola: Opowieść o życiu w klatce cudzych oczekiwań
– Nie tak się robi pierogi, Marto! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy stole, dłonie miałam lepkie od mąki i łez, które starałam się ukryć pod pozorem kichnięcia. Był pierwszy dzień po ślubie. Wczoraj byłam panną młodą, dziś – już tylko żoną syna Zofii Kowalskiej, która od rana instruowała mnie, jak mam żyć.
Mój mąż, Tomek, siedział w salonie z ojcem i bratem. Śmiali się z czegoś, co leciało w telewizji. Słyszałam ich głosy przez uchylone drzwi, ale żaden nie przyszedł mi z pomocą. „To tylko pierogi”, powtarzałam sobie w myślach. Ale wiedziałam, że chodzi o coś więcej. O to, kto tu rządzi. O to, czyja jestem.
– Zostaw to, ja zrobię – powiedziała teściowa i wyrwała mi wałek z ręki. Stałam jak sparaliżowana. Chciałam wyjść, uciec do swojego starego pokoju w domu rodziców, ale przecież już nie miałam tam miejsca. Byłam żoną Tomka, a to znaczyło, że powinnam być tu – w tej kuchni, w tym domu, w tej rodzinie.
Wieczorem Tomek wszedł do naszej sypialni i rzucił mi krótkie: – Nie przejmuj się mamą, ona taka jest. – Ale ja już wiedziałam, że to nie jest tylko kwestia jego mamy. To był początek czegoś większego.
Z każdym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Moje pomysły na urządzenie mieszkania były ignorowane. Gdy zaproponowałam, żebyśmy pojechali na weekend tylko we dwoje, usłyszałam: – Przecież mama zrobi obiad, po co gdzieś jechać? Nawet kiedy chciałam wrócić do pracy po urlopie wychowawczym, teściowa powiedziała: – A kto zajmie się dzieckiem? Przecież matka powinna być przy dziecku.
Czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Każdy mój ruch był oceniany. Każde słowo podważane. Nawet kiedy próbowałam rozmawiać z Tomkiem o tym, co czuję, on tylko wzdychał:
– Przesadzasz. Wszyscy tak mają.
Ale ja wiedziałam, że nie wszyscy tak mają. Moja mama była inna – ciepła, wspierająca. W naszym domu rozmawiało się o wszystkim. Tutaj rozmowy kończyły się na poleceniach i ocenach.
Najgorzej było po narodzinach naszej córki, Julki. Teściowa przejęła kontrolę nad wszystkim: kąpielami, karmieniem, nawet wyborem ubranek. Gdy próbowałam powiedzieć: – Chciałabym sama ją wykąpać – usłyszałam:
– Ty się jeszcze musisz nauczyć.
Pewnej nocy siedziałam przy łóżeczku Julki i płakałam cicho, żeby nikt nie słyszał. Czułam się jak dziecko we własnym domu. Bałam się odezwać, bałam się zrobić coś po swojemu. Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych, zamykałam się w sobie.
Moja przyjaciółka Ania próbowała mnie wspierać:
– Marta, musisz postawić granice! – mówiła przez telefon.
Ale jak postawić granice komuś, kto nie uznaje ich istnienia?
Pewnego dnia wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Teściowa przyszła do nas bez zapowiedzi i zaczęła przestawiać meble w salonie.
– Tu będzie lepiej stała kanapa – oznajmiła i zaczęła przesuwać ciężką sofę.
– Proszę tego nie robić – powiedziałam cicho.
– Co ty możesz wiedzieć? – prychnęła.
Wtedy poczułam coś dziwnego – gniew i siłę jednocześnie.
Wieczorem usiadłam z Tomkiem przy stole.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
Opowiedziałam mu wszystko: o tym, jak się czuję niewidzialna, jak jego matka mnie rani i jak bardzo potrzebuję jego wsparcia.
On milczał długo.
– Nie chcę konfliktów w rodzinie – powiedział w końcu.
– A ja nie chcę już dłużej żyć w klatce cudzych oczekiwań – odpowiedziałam.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Mama przytuliła mnie bez słowa. Tata zaparzył herbatę i usiadł obok mnie na kanapie.
– Czasem trzeba zawalczyć o siebie – powiedział cicho.
Przez kilka tygodni mieszkałam u rodziców z Julką. Tomek dzwonił codziennie, prosił o powrót. W końcu zgodził się na terapię dla par. Zgodził się też na rozmowę z matką – trudną, bolesną, ale konieczną.
Dziś mieszkamy osobno od teściów. Uczymy się być rodziną na własnych zasadach. To nie jest łatwe – czasem czuję się winna, czasem boję się przyszłości. Ale wiem jedno: nie chcę już nigdy grać roli narzuconej mi przez innych.
Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla świętego spokoju? A może warto czasem zawalczyć o swoje szczęście – nawet jeśli oznacza to burzę?