Czy można kochać jedno dziecko bardziej? Moja walka z własnym sercem i rodziną

– Znowu jej nie rozumiesz, mamo! – krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam na środku korytarza, z dłonią wciąż uniesioną po nieudanej próbie zatrzymania go. W salonie, przy stole, siedziała Zosia – moja córka – z miną obrażoną na cały świat. Miała czternaście lat i od kilku miesięcy wszystko, co robiłam, było złe.

Bartek był młodszy o trzy lata. Zawsze pogodny, otwarty, przytulał się do mnie bez powodu i mówił „kocham cię” nawet wtedy, gdy nie miał powodu. Zosia była inna – zamknięta w sobie, wiecznie niezadowolona, jakby nosiła w sobie żal do całego świata. I do mnie.

Od lat próbowałam zrozumieć, dlaczego tak jest. Dlaczego łatwiej mi rozmawiać z Bartkiem? Dlaczego jego uśmiech rozświetla mi dzień, a spojrzenie Zosi wywołuje niepokój? Czy to możliwe, że kocham jedno dziecko bardziej?

Pamiętam dzień, kiedy Zosia przyszła na świat. Byłam młoda, przerażona i sama – mój mąż, Tomek, był wtedy za granicą. Poród był trudny, a ja czułam się kompletnie nieprzygotowana do roli matki. Zosia płakała przez pierwsze miesiące niemal bez przerwy. Nie spałam po nocach i coraz częściej miałam ochotę uciec. Kiedy pojawił się Bartek, byłam już inną kobietą – pewniejszą siebie, spokojniejszą. On był spokojnym dzieckiem, które zasypiało przy mojej piersi i budziło się z uśmiechem.

Może to wtedy zaczęła się ta różnica? Może to ja ją stworzyłam?

– Mamo, mogę iść na noc do Oli? – zapytała Zosia nagle, przerywając moje myśli.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Ostatnio wróciłaś późno i nie odbierałaś telefonu.
– Bo ty zawsze mi nie ufasz! Bartka puściłabyś bez gadania!

Znowu to samo. Porównania. Pretensje. Czułam narastającą frustrację.

Wieczorem Tomek wrócił z pracy. Usiadł naprzeciwko mnie w kuchni i spojrzał uważnie.
– Co się stało?
– Nic nowego. Zosia znowu ma do mnie żal.
– Może powinnaś spróbować inaczej z nią rozmawiać?
– Próbuję! Ale ona mnie odpycha. Z Bartkiem wszystko jest łatwiejsze…

Tomek milczał przez chwilę.
– Może ona to czuje? Może dlatego tak się zachowuje?

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?

Przez kolejne dni próbowałam być dla Zosi bardziej obecna. Pytałam o szkołę, o przyjaciółki, o jej ulubione książki. Odpowiadała półsłówkami albo wcale. Bartek tymczasem przybiegał z nowymi rysunkami, opowiadał o meczu w szkole i przytulał się do mnie bez powodu.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz dochodzący z pokoju Zosi. Weszłam bez pukania.
– Co się stało?
– Nic! Wyjdź!
– Zosiu…
– Ty mnie w ogóle nie rozumiesz! Nigdy nie masz dla mnie czasu! Dla Bartka zawsze jesteś!

Usiadłam obok niej na łóżku i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Przepraszam cię… Może naprawdę za mało cię słucham…

Zosia odwróciła się do ściany.
– Już za późno.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Następnego dnia zadzwoniła wychowawczyni Zosi.
– Pani córka ostatnio jest bardzo zamknięta w sobie. Martwię się o nią.

Serce mi zamarło. Czy naprawdę byłam aż tak skupiona na Bartku, że przegapiłam sygnały od Zosi?

Wieczorem usiedliśmy całą rodziną przy stole. Tomek próbował rozładować napięcie żartami, Bartek opowiadał o szkole, a Zosia milczała.
– Może pójdziemy razem na spacer? – zaproponowałam cicho.
Zosia wzruszyła ramionami.
– Po co?
– Bo chcę cię lepiej poznać…

Wyszłyśmy razem na dwór. Szłyśmy w milczeniu przez park. W końcu zebrałam się na odwagę.
– Wiem, że czujesz się gorsza ode mnie… Przepraszam cię za to. Chciałabym to naprawić.
Zosia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Ale ja już nie umiem ci ufać…

Wróciłyśmy do domu w ciszy. Całą noc nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak bardzo zawiodłam jako matka. Czy można naprawić coś takiego? Czy da się odbudować relację z własnym dzieckiem?

Od tamtej pory codziennie próbuję zrobić coś dla Zosi – czasem to tylko wspólna herbata, czasem rozmowa o niczym. Widzę drobne zmiany: czasem uśmiechnie się do mnie ukradkiem, czasem opowie coś o szkole. Ale wiem, że droga przed nami jest długa.

Bartek nadal jest moim promykiem słońca – ale teraz staram się nie okazywać tego tak wyraźnie przy Zosi. Uczę się kochać ją inaczej – taką, jaka jest, a nie taką, jaką chciałabym ją widzieć.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę kochać dzieci po równo? Czy każda matka ma swoje ulubione dziecko? A może to tylko ja jestem taka słaba?

Czy ktoś z Was też czuje podobnie? Jak sobie z tym radzicie?