Gdy patrzę w lustro: Ciężar małżeństwa
– Naprawdę nie widzisz, jak się zmieniłaś? – usłyszałam, kiedy zamykałam drzwi łazienki. Michał stał w progu, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Przez chwilę miałam nadzieję, że mówi o czymś innym, może o tym, jak bardzo się staram, jak walczę każdego dnia, żeby dom był czysty, dzieci najedzone, a on zadowolony. Ale nie. Jego wzrok był skupiony na moim ciele. – Przytyłaś, Anka. Może powinnaś coś z tym zrobić?
Zamarłam. W lustrze zobaczyłam kobietę z podkrążonymi oczami, rozczochranymi włosami i bluzką poplamioną kaszką. Dwie kreski zmarszczek na czole i usta zaciśnięte w cienką linię. Kiedyś byłam inna – uśmiechnięta, pewna siebie, z planami na przyszłość. Teraz czułam się jak cień samej siebie.
– Wiesz co? – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Może ty też powinieneś coś ze sobą zrobić. Może powinniśmy zacząć od rozmowy, a nie od ranienia się nawzajem.
Nie spodziewałam się, że to powiem. Michał patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, potem wzruszył ramionami i wyszedł. Zostawił mnie samą z moimi myślami i odbiciem w lustrze.
To był początek końca. Od tamtej chwili między nami pojawiła się przepaść. Rozmawialiśmy tylko o dzieciach – Zosi i Antku – o zakupach, rachunkach, przedszkolu. Każda rozmowa była jak wymiana informacji między współlokatorami, nie małżonkami. Wieczorami Michał siadał przed telewizorem albo wychodził do garażu „coś naprawić”. Ja zamykałam się w łazience i patrzyłam w lustro, próbując odnaleźć tam siebie sprzed lat.
Zosia ma cztery lata i coraz częściej pyta: „Mamo, dlaczego tata się nie śmieje?”. Antek jest młodszy, jeszcze nie rozumie napięcia w domu, ale czuje je – budzi się w nocy i płacze bez powodu. Staram się być dla nich silna, ale czasem mam ochotę po prostu zniknąć.
Mama mówi mi przez telefon: „Ania, musisz dbać o siebie. Idź do fryzjera, kup sobie coś ładnego”. Ale jak mam to zrobić, kiedy nie mam siły nawet wyjść z łóżka? Kiedy każda próba rozmowy z Michałem kończy się kłótnią albo milczeniem?
Pamiętam nasze początki. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. Michał był wtedy zabawny, spontaniczny, potrafił rozbawić mnie do łez. Zakochałam się w nim bez pamięci. Po ślubie przeprowadziliśmy się do jego rodzinnego miasta pod Warszawą – miał tu pracę w urzędzie gminy, ja znalazłam zatrudnienie w bibliotece. Byliśmy szczęśliwi. Potem pojawiła się Zosia, a dwa lata później Antek.
Macierzyństwo mnie pochłonęło. Michał wracał późno z pracy, ja zostawałam sama z dziećmi i domem. Przestałam dbać o siebie – nie miałam czasu ani siły. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o szóstej rano, śniadanie dla dzieci, sprzątanie, zakupy, gotowanie obiadu, spacery po osiedlu, wieczorne kąpiele i usypianie maluchów. Czasem czułam się jak robot.
A potem przyszedł ten dzień i to jedno zdanie Michała. Jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Zaczęłam obsesyjnie myśleć o swoim wyglądzie. Przeglądałam stare zdjęcia – szczupła sylwetka, błysk w oku. Teraz widziałam tylko zmęczenie i kilogramy więcej. Próbowałam diety – wytrzymałam tydzień. Próbowałam ćwiczyć – dzieci płakały za drzwiami sypialni.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z kartką papieru i długopisem. Napisałam list do Michała:
„Nie jestem już tą samą osobą co kiedyś. Ty też nie jesteś tym samym mężczyzną. Może powinniśmy porozmawiać o tym, co nas boli? Może jeszcze możemy coś naprawić?”
Zostawiłam list na jego poduszce. Następnego dnia znalazłam go w koszu na śmieci.
Poczułam się niewidzialna.
Zaczęłam szukać wsparcia gdzie indziej – dołączyłam do grupy mam na Facebooku. Tam kobiety dzieliły się swoimi historiami: o samotności w małżeństwie, o braku wsparcia ze strony partnerów, o walce z własnym ciałem po ciąży. Poczułam ulgę – nie jestem sama.
Jedna z dziewczyn napisała: „Nie pozwól mu decydować o twojej wartości”. Te słowa zapadły mi w pamięć.
Postanowiłam zrobić coś dla siebie. Zapisałam się na zajęcia jogi w pobliskim domu kultury. Pierwszy raz od lat zostawiłam dzieci pod opieką sąsiadki i wyszłam z domu tylko dla siebie. Poczułam się wolna – choćby na godzinę.
Po kilku tygodniach zauważyłam drobne zmiany: miałam więcej energii, zaczęłam lepiej spać, mniej płakałam wieczorami. Michał tego nie zauważał – żyliśmy obok siebie jak dwa obce światy.
Któregoś dnia Zosia przyszła do mnie z rysunkiem: „To ty, mamo! Piękna!”. Spojrzałam na kolorową kartkę i rozpłakałam się ze wzruszenia.
Wtedy zrozumiałam: muszę być silna dla siebie i dla dzieci. Nie mogę pozwolić, by jedno zdanie Michała zniszczyło mnie do końca.
Nie wiem jeszcze, co będzie dalej z naszym małżeństwem. Może uda nam się odbudować relację, a może pójdziemy osobnymi drogami. Ale wiem jedno: nie jestem już tą samą Anną sprzed kilku miesięcy.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę jestem tak niewidzialna? Czy kobieta staje się mniej wartościowa tylko dlatego, że jej ciało się zmienia? Może najwyższy czas przestać szukać akceptacji u innych i zacząć szanować samą siebie?