Kiedy sukces dzieli rodzinę: Historia Magdy i Pawła – czy można być szczęśliwym, gdy własny mąż staje się twoim największym przeciwnikiem?
– Magda, czy ty w ogóle jeszcze widzisz, co się dzieje w tym domu? – głos Pawła odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki kolacji, której nikt nie miał ochoty jeść.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie dudniły mi słowa szefa z dzisiejszego popołudnia: „Gratuluję, Magdo. To pani awans. Od jutra jest pani kierowniczką działu.” Jeszcze kilka godzin temu czułam dumę i ekscytację. Teraz czułam tylko ciężar.
Paweł stał za mną, oparty o framugę drzwi. Jego ramiona były skrzyżowane, a spojrzenie zimne jak lód. – Odpowiesz mi w końcu?
– Widzę – wyszeptałam. – Widzę, że wszystko się zmieniło.
– Zmieniło się, bo ty się zmieniłaś! – wybuchł. – Praca jest dla ciebie ważniejsza niż rodzina! Nawet dzieci cię nie obchodzą!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nasza córka, Zosia, miała dzisiaj przedstawienie w przedszkolu. Nie zdążyłam. Stałam w korku, dzwoniąc do Pawła, żeby ją odebrał. Odebrał, ale nie odezwał się do mnie przez cały wieczór.
– Paweł, ja… Staram się… – zaczęłam, ale przerwał mi gestem.
– Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń. Albo wybierasz nas, albo swoją karierę.
To był ten moment. Ultimatum. Słowa, których nigdy nie spodziewałam się usłyszeć od mężczyzny, z którym spędziłam dziesięć lat życia.
Kiedyś byliśmy drużyną. Poznaliśmy się na studiach w Poznaniu. On – spokojny informatyk z małego miasta pod Lesznem. Ja – ambitna dziewczyna z Gniezna, która zawsze chciała czegoś więcej. Przez lata wspieraliśmy się nawzajem: ja pomagałam mu znaleźć pierwszą pracę w korporacji, on trzymał mnie za rękę podczas moich pierwszych rozmów kwalifikacyjnych.
Ale coś się zmieniło. Moja kariera zaczęła nabierać tempa. Najpierw kursy, potem projekty, aż w końcu awans za awansem. Paweł utknął na tym samym stanowisku od pięciu lat. Coraz częściej widziałam w jego oczach rozczarowanie i żal.
Zosia przyszła na świat trzy lata temu. Byliśmy szczęśliwi… przez chwilę. Potem pojawiły się pretensje: że nie ma mnie w domu, że nie gotuję obiadów jak jego mama, że Zosia częściej mówi „mama w pracy” niż „mama w domu”.
Wieczorami leżałam obok Pawła i czułam między nami mur. On przewracał się na drugi bok i udawał, że śpi. Ja patrzyłam w sufit i zastanawiałam się, czy naprawdę wszystko to jest warte tej ceny.
Dziś wieczorem mur stał się ścianą nie do przebicia.
– Paweł… – zaczęłam cicho. – Czy naprawdę myślisz, że jestem złą matką?
Spojrzał na mnie z bólem w oczach. – Myślę, że zapomniałaś, kim jesteśmy dla siebie.
Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moimi myślami i mokrymi talerzami.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Rozmawialiśmy tylko o Zosi: kto ją odbierze z przedszkola, kto zrobi zakupy. Unikaliśmy siebie wzrokiem.
W pracy wszyscy gratulowali mi awansu. Szefowa zaprosiła mnie na lunch: – Magda, jesteś przykładem dla innych kobiet! Pokazujesz, że można mieć rodzinę i karierę!
Uśmiechnęłam się sztucznie. W środku czułam pustkę.
Wieczorem Paweł czekał na mnie w salonie.
– Musimy porozmawiać – powiedział stanowczo.
Usiadłam naprzeciwko niego na kanapie.
– Nie chcę tak żyć – zaczął. – Nie chcę być tylko dodatkiem do twojego sukcesu.
– To nie tak…
– Właśnie tak! – przerwał mi. – Kiedyś byliśmy partnerami. Teraz czuję się jak cień we własnym domu.
Zamilkliśmy na chwilę.
– Chcę spróbować terapii – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Myślisz, że to coś zmieni?
– Nie wiem… Ale nie chcę cię stracić.
Zgodził się niechętnie.
Terapia była trudna. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w małym gabinecie pani psycholog i mówiliśmy rzeczy, których nigdy wcześniej sobie nie powiedzieliśmy:
– Boję się twojego sukcesu – przyznał Paweł pewnego dnia. – Boję się, że już mnie nie potrzebujesz.
Poczułam ukłucie żalu i współczucia.
– Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek – odpowiedziałam szczerze. – Ale potrzebuję też siebie.
Zaczęliśmy powoli odbudowywać naszą relację. Uczyliśmy się rozmawiać bez oskarżeń i pretensji. Zosia była naszym łącznikiem – jej śmiech przypominał nam o tym, co naprawdę ważne.
Ale rany goją się powoli. Paweł nadal czasem patrzy na mnie z zazdrością, a ja nadal czuję wyrzuty sumienia, gdy zostaję dłużej w pracy.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można mieć wszystko? Czy sukces zawodowy musi oznaczać porażkę w życiu osobistym? Czy jestem egoistką, bo chcę być kimś więcej niż tylko żoną i matką?
Może wy mi powiecie: czy to ja jestem winna temu wszystkiemu? Czy można kochać kogoś i jednocześnie walczyć o siebie?