„Mama oddała spadek cioci Wiktorii” – Czy zawsze muszę być na drugim miejscu?
– Naprawdę to zrobiłaś, mamo? – mój głos drżał, kiedy patrzyłem na nią przez kuchenny stół. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, ale w mojej głowie buzowały tylko pytania.
Mama spuściła wzrok, bawiąc się łyżeczką. – Wiktoria jest starsza, bardziej potrzebuje… Ty sobie poradzisz, synku. Zawsze sobie radziłeś.
Zawsze sobie radziłem. Tak, to prawda. Ale czy to znaczy, że mam być niewidzialny? Że moje potrzeby są mniej ważne? Przez chwilę miałem ochotę wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co tłumiłem od lat. Ale tylko zacisnąłem pięści pod stołem.
Wróciłem do mieszkania teściów, gdzie z żoną i dwójką dzieci dzieliliśmy jeden pokój. Teściowa krzątała się po kuchni, rzucając mi ukradkowe spojrzenia. Wiedziała już o wszystkim – w naszej rodzinie wieści rozchodzą się szybciej niż plotki na osiedlu.
– I co teraz? – zapytała żona, Ania, kiedy zamknęliśmy się w naszym kącie. – Miałeś dostać to mieszkanie po babci. Moglibyśmy w końcu zacząć żyć normalnie.
– Mama oddała je cioci Wiktorii. Bo ona jest starsza i bardziej potrzebuje – powtórzyłem z goryczą.
Ania westchnęła ciężko. – A my? Nasze dzieci? Twój brat?
Mój brat, Paweł, miał dopiero siedemnaście lat i właśnie kończył liceum. Był zdolny, ale zamknięty w sobie. Po śmierci taty mama robiła wszystko, żeby mu niczego nie brakowało. Ale czy naprawdę nie widziała, że on też potrzebuje stabilizacji?
Wieczorem zadzwoniłem do Pawła.
– Słyszałeś już? – zapytałem bez ogródek.
– Tak… Mama mówiła. Spoko, nie przejmuj się – odpowiedział cicho. – I tak nie liczyłem na nic.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać. Co z nami nie tak, że nawet nie potrafimy się upomnieć o swoje?
Kilka dni później odwiedziłem ciocię Wiktorię. Jej mieszkanie było ciasne i pełne starych mebli, a w powietrzu unosił się zapach naftaliny i zupy ogórkowej.
– O, Michałek! – ucieszyła się na mój widok. – Chodź, napijesz się herbaty?
Jej syn, Marek, siedział przy stole z żoną i dwójką dzieci. Dzieci biegały po pokoju, a Marek rzucił mi krótkie spojrzenie spod byka.
– Słyszałem, że mama oddała ci to mieszkanie po babci – powiedziałem wprost.
Wiktoria westchnęła ciężko. – Michałku, ja już nie mam siły… Marek z rodziną ledwo się tu mieści. A twoja mama zawsze była taka dobra… Zresztą ty masz młodych teściów, żona pracuje… Poradzicie sobie.
Zacisnąłem zęby. „Poradzicie sobie” – jakby to była jakaś nagroda za zaradność. Jakbyśmy nie mieli prawa do pomocy.
Wróciłem do domu jeszcze bardziej rozgoryczony. Przez kolejne dni nie mogłem spać. W pracy byłem rozkojarzony, szef patrzył na mnie krzywo.
W końcu zebrałem się na odwagę i poszedłem do mamy jeszcze raz.
– Mamo, musimy porozmawiać – zacząłem stanowczo. – Dlaczego zawsze Wiktoria jest ważniejsza? Dlaczego nasze potrzeby są mniej istotne?
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Michał… Ja… Wiktoria zawsze była słabsza ode mnie. Po śmierci rodziców to ja musiałam się nią opiekować. Zawsze czułam się za nią odpowiedzialna.
– Ale teraz my potrzebujemy pomocy! Ja, Paweł… Twoje wnuki! Czy my naprawdę jesteśmy mniej ważni?
Mama zaczęła płakać. – Nie chciałam was skrzywdzić… Myślałam, że rozumiecie…
Poczułem się jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. Z jednej strony rozumiałem jej motywacje – lojalność wobec starszej siostry, poczucie obowiązku. Z drugiej strony czułem się zdradzony i nieważny.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w rodzinie była napięta jak struna. Ania coraz częściej mówiła o wyprowadzce do wynajmowanego mieszkania, nawet jeśli mielibyśmy żyć od pierwszego do pierwszego.
Paweł zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przestał wychodzić z domu, przestał rozmawiać z mamą.
A ja? Czułem się rozdarty między lojalnością wobec rodziny a własnymi potrzebami.
Pewnego wieczoru usiadłem z mamą przy stole. Milczeliśmy długo.
– Mamo… Czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym, czego my chcemy? – zapytałem cicho.
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
– Chciałam dobrze… Ale chyba nie umiem być sprawiedliwa dla wszystkich.
Wyszedłem na balkon i patrzyłem na światła miasta. Zastanawiałem się: czy naprawdę musimy zawsze poświęcać siebie dla innych? Czy lojalność wobec rodziny oznacza rezygnację z własnych marzeń?
A może to ja jestem egoistą?
Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak znaleźć równowagę między pomocą innym a dbaniem o siebie i swoich najbliższych?