Mąż zażądał ode mnie zwrotu pieniędzy za wspólne życie – czy to jeszcze miłość?

– Aniu, musimy porozmawiać – głos Marka był zimny, jakby mówił do obcej osoby. Stał w kuchni, opierając się o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi. W jego oczach nie było już czułości, którą pamiętałam z czasów, gdy jeszcze potrafiliśmy się śmiać z byle czego.

Wiedziałam, że coś się święci. Ostatnie tygodnie były napięte – Marek coraz częściej wracał późno z pracy, unikał rozmów, a ja czułam się coraz bardziej samotna w naszym własnym domu. Ale to, co usłyszałam tego wieczoru, przerosło moje najgorsze obawy.

– Chciałbym, żebyś zaczęła mi oddawać połowę kosztów utrzymania domu – powiedział bez mrugnięcia okiem. – Rachunki, jedzenie, czynsz… wszystko. Skoro pracujesz i masz swoje pieniądze, to chyba uczciwe.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przecież przez dziesięć lat naszego małżeństwa dzieliliśmy się wszystkim – nie liczyliśmy kto ile wydał na mleko czy chleb. Gdy ja byłam na urlopie macierzyńskim z naszą córką Zosią, Marek powtarzał, że jesteśmy drużyną. Teraz patrzył na mnie jak na dłużnika.

– Marek… – zaczęłam cicho. – Przecież zawsze wszystko robiliśmy razem. Co się stało?

Wzruszył ramionami.

– Czasy się zmieniają. Każdy powinien być odpowiedzialny za siebie. Nie chcę być twoim sponsorem.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam zachować godność, więc odwróciłam się i zaczęłam nerwowo wycierać blat kuchenny. W głowie kłębiły mi się myśli: czy to przez te wszystkie kłótnie o pieniądze? Czy może Marek ma kogoś innego?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam, jak Marek przewraca się z boku na bok w drugim pokoju – od kilku miesięcy śpimy osobno. Zosia spała spokojnie w swoim łóżeczku, nieświadoma burzy, która przetaczała się przez nasz dom.

Następnego dnia zadzwoniłam do mojej mamy.

– Mamo, Marek chce, żebym mu płaciła za mieszkanie…

Mama milczała przez chwilę.

– Aniu, kochanie… może on po prostu czuje się przytłoczony? Może boi się o przyszłość?

Ale ja wiedziałam, że to coś więcej. Marek od dawna był niezadowolony – narzekał na swoją pracę w urzędzie miasta, na to, że nie stać nas na wakacje za granicą, że Zosia ciągle choruje i trzeba płacić za lekarzy prywatnie.

Próbowałam z nim rozmawiać. Siadaliśmy wieczorami przy stole, ale każde słowo kończyło się kłótnią.

– Ty nic nie rozumiesz! – krzyczał Marek pewnego wieczoru. – Myślisz tylko o sobie i o Zosi! Ja też mam swoje potrzeby!

– A ja? – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ja też mam potrzeby! Potrzebuję wsparcia, rozmowy…

Marek tylko machnął ręką i wyszedł z domu.

Zaczęłam się zastanawiać: może to ja jestem winna? Może za bardzo skupiłam się na dziecku i pracy? Ostatnio rzeczywiście byłam zmęczona – po powrocie z biura rzucałam się w wir obowiązków domowych, a wieczorem nie miałam już siły na czułości czy rozmowy o marzeniach.

Ale czy to powód, żeby wystawiać mi rachunek za wspólne życie?

Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z kawiarni – dwie kawy i ciastko. Zapytałam go o to.

– Spotkałem się z koleżanką z pracy – powiedział bez emocji. – Chyba nie muszę ci się tłumaczyć?

Zrobiło mi się zimno. Czy to była zdrada? Czy może tylko szukał wsparcia tam, gdzie go nie dostawał ode mnie?

W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła moje rozkojarzenie.

– Anka, co jest? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.

Opowiedziałam jej wszystko. Kasia pokiwała głową.

– U mnie było podobnie… Mój mąż zaczął liczyć każdą złotówkę po tym, jak stracił pracę. Ale potem poszliśmy na terapię małżeńską. Może spróbujecie?

Wieczorem zaproponowałam Markowi terapię.

– Nie mam czasu na takie bzdury – uciął krótko.

Czułam się coraz bardziej osamotniona. Zaczęłam spisywać wydatki – rachunki za prąd, gaz, zakupy spożywcze. Każda złotówka była jak kolejny gwóźdź do trumny naszego małżeństwa.

W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Markowi:

– Jeśli chcesz być tylko współlokatorem, a nie mężem… to może powinniśmy się rozstać?

Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.

– Może masz rację…

Tego wieczoru po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Wiedziałam już, że nie chcę żyć w związku opartym na rozliczeniach i wzajemnych pretensjach.

Dziś jestem sama z Zosią. Nie jest łatwo – czasem brakuje pieniędzy, czasem siły. Ale przynajmniej wiem, że każda decyzja należy do mnie i nie muszę nikomu płacić za prawo do bycia sobą.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można przeliczyć miłość na pieniądze? Czy warto walczyć o związek za wszelką cenę? Może czasem lepiej pozwolić sobie odejść… Co wy o tym myślicie?