Między ciszą a krzykiem: Historia Kasi i jej mamy
– Z tobą nie da się rozmawiać! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami od kuchni. Moja mama stała po drugiej stronie, z zaciśniętymi ustami i wzrokiem wbitym w podłogę. W powietrzu unosił się zapach przypalonej zupy i gniewu, który od kilku dni nie opuszczał naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie.
Miałam na imię Kasia i miałam piętnaście lat. Mama powtarzała, że jestem uparta jak mój ojciec, chociaż on już od dawna nie mieszkał z nami. Ostatnio wszystko mnie drażniło: jej głos, jej pytania, jej wieczne niezadowolenie. Ale najbardziej bolało mnie to, że czułam się niewidzialna. Jakby moje zdanie nie miało znaczenia.
Tymek, mój młodszy brat, był spryciarzem. Potrafił wyczuć każdą zmianę nastroju i zawsze wiedział, kiedy lepiej się nie odzywać. Siedział teraz w swoim pokoju, udając, że gra na komputerze, ale dobrze wiedziałam, że nasłuchuje. Zawsze był gdzieś obok, gotowy uciec albo rozładować napięcie głupim żartem.
– Kasia, wróć tu! – usłyszałam głos mamy zza drzwi. – Nie skończyłyśmy rozmowy!
Zignorowałam ją. W mojej głowie kłębiły się myśli: „Po co mam z nią rozmawiać? Przecież i tak mnie nie słucha. Dla niej liczy się tylko jej zdanie. Nawet taty nie słuchała… Dlatego odszedł”.
Wiedziałam, że to okrutne, ale nie mogłam się powstrzymać. Ostatnia kłótnia wybuchła o błahostkę – o to, że wróciłam do domu godzinę później niż powinnam. Mama zaczęła krzyczeć, że jestem nieodpowiedzialna, że martwiła się o mnie, że nie mogę tak postępować. A ja? Ja poczułam się jak więzień we własnym domu.
Następnego dnia rano panowała cisza. Mama szykowała śniadanie, Tymek siedział przy stole z nosem w płatkach kukurydzianych. Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam na mamę. Jej oczy były zaczerwienione od płaczu.
– Kasiu… – zaczęła cicho.
– Nie chcę rozmawiać – przerwałam jej i wstałam od stołu.
Tymek spojrzał na mnie z wyrzutem. – Może byście się pogodziły? – szepnął.
– Nie wtrącaj się – syknęłam.
Wyszłam z domu bez słowa. Szkoła była dla mnie ucieczką. Tam mogłam być kimś innym – śmiałą Kasią, która nie boi się powiedzieć tego, co myśli. Ale nawet tam czułam ciężar ostatnich dni. Przyjaciółka Ola próbowała mnie pocieszyć:
– Może twoja mama po prostu się boi? Może chce cię chronić?
– Ona chce mnie kontrolować! – wybuchłam. – Nie rozumie mnie w ogóle.
Ola wzruszyła ramionami. – Może powinnaś z nią pogadać?
Nie chciałam o tym słyszeć. Wróciłam do domu późno, licząc na to, że mama już śpi. Ale czekała na mnie w kuchni.
– Kasiu, musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.
– Znowu? Po co? I tak mnie nie słuchasz!
– To nieprawda! – podniosła głos. – Słucham cię! Ale ty też musisz mnie wysłuchać!
– Ty nigdy nie słuchałaś taty! Dlatego odszedł! – wyrzuciłam z siebie najgorsze słowa, jakie mogłam wymyślić.
Mama zamarła. Przez chwilę myślałam, że zaraz wybuchnie płaczem albo zacznie krzyczeć jeszcze głośniej. Ale ona tylko usiadła ciężko na krześle i schowała twarz w dłoniach.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo się staram… – wyszeptała.
Poczułam ukłucie winy, ale byłam zbyt dumna, żeby przeprosić. Wyszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Przez ścianę słyszałam cichy płacz mamy i szept Tymka:
– Mamo… nie płacz już…
Następne dni były jeszcze gorsze. Unikałyśmy siebie nawzajem, rozmawiałyśmy tylko o rzeczach koniecznych: „Podaj sól”, „Zgaś światło”, „Nie zapomnij o zakupach”. Tymek próbował nas pogodzić na różne sposoby: raz przyniósł nam herbatę do pokoju, innym razem zostawił na stole kartkę z napisem „Przestańcie się kłócić”.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę mamy przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… Ona mnie nienawidzi… Tak bardzo się staram… Czuję się taka samotna…
Zrozumiałam wtedy, że nie tylko ja cierpię przez nasze kłótnie. Mama też była samotna i zagubiona. Przypomniałam sobie czasy, kiedy tata jeszcze z nami mieszkał – wtedy też często się kłócili, ale zawsze potrafili się pogodzić. Teraz zostałyśmy same i żadna z nas nie wiedziała, jak to naprawić.
Następnego dnia Tymek przyszedł do mojego pokoju.
– Kasia… może byście razem coś zrobiły? Upiekły ciasto albo poszły na spacer?
Spojrzałam na niego ze złością, ale widziałam w jego oczach strach i smutek.
– Dobrze… spróbuję – powiedziałam cicho.
Wieczorem podeszłam do mamy.
– Mamo… może upieczemy razem szarlotkę? Tak jak kiedyś?
Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a potem uśmiechnęła się przez łzy.
– Bardzo chętnie…
Pieczenie ciasta było niezręczne. Milczałyśmy przez większość czasu, ale kiedy mama zapytała mnie o szkołę, odpowiedziałam szczerze. Opowiedziałam jej o Oli, o nauczycielce matematyki, która mnie denerwuje, o tym, jak bardzo boję się przyszłości.
Mama słuchała uważnie. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że naprawdę ją obchodzę.
Kiedy ciasto było gotowe, usiadłyśmy razem przy stole. Tymek dołączył do nas z szerokim uśmiechem.
– Widzicie? Da się! – powiedział triumfalnie.
Roześmiałyśmy się obie przez łzy.
Wiem, że przed nami jeszcze długa droga do porozumienia. Czasem myślę: czy naprawdę musimy ranić tych, których kochamy najbardziej? Czy potrafimy nauczyć się słuchać siebie nawzajem zanim będzie za późno?