Mój Anioł Stróż – Historia o stracie, zdradzie i nieoczekiwanej nadziei
— Zostaw mnie w spokoju! — wrzasnęłam, trzaskając drzwiami tak mocno, że obrazek z Matką Boską spadł ze ściany. W tej samej chwili zadzwonił telefon. Po raz kolejny na wyświetlaczu pojawiło się imię: „Kacper”. Odrzuciłam połączenie. Nie miałam siły na kolejną rozmowę, kolejne tłumaczenia, kolejne łzy.
W kuchni ciotka Renata westchnęła ciężko. — Znowu on? — zapytała, nie odrywając wzroku od parującego garnka.
— Tak. Nie rozumie, że to koniec — odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Renata spojrzała na mnie z troską, ale i z czymś na kształt irytacji. — Może powinnaś mu wybaczyć? Ludzie popełniają błędy.
— Nie po takim błędzie — syknęłam i wyszłam na balkon, żeby nie musiała widzieć moich łez.
To był dokładnie rok temu. W Wigilię. Rodzice wracali z zakupów, kiedy pijany kierowca tira wjechał w ich samochód na obwodnicy pod Toruniem. Mama zginęła na miejscu, tata walczył o życie jeszcze dwa dni. Ja w tym czasie siedziałam w szpitalnej poczekalni, ściskając w dłoniach jego portfel i modląc się do Boga, którego już wtedy zaczynałam nienawidzić.
Po pogrzebie zostałam sama z Renatą – siostrą mamy, która przyjechała z Gdańska i została ze mną „na chwilę”, a została na zawsze. Miała swoje życie, swoje sprawy, swoje rozczarowania. Rozwiodła się z mężem po tym, jak dowiedziała się, że nie będzie mogła mieć dzieci. Próbowała być dla mnie matką, ale ja nie chciałam nikogo poza moją prawdziwą mamą.
— Zostaw mi chociaż trochę przestrzeni! — krzyczałam do niej często. — Nie jestem twoją córką!
— Ale jestem twoją rodziną! — odpowiadała ze łzami w oczach.
Wszystko się pogorszyło, kiedy poznałam Kacpra. Był starszy ode mnie o trzy lata, studiował informatykę na UMK i wydawał się być jedynym człowiekiem na świecie, który mnie rozumie. Przez kilka miesięcy był moją opoką – do czasu, aż przyłapałam go na zdradzie z moją najlepszą przyjaciółką, Martyną.
Pamiętam tamten wieczór jakby to było wczoraj. Wróciłam wcześniej z zajęć i zobaczyłam ich razem w moim pokoju. Martyna miała na sobie moją bluzę, a Kacper nawet nie próbował się tłumaczyć.
— To nie tak jak myślisz… — zaczął.
— Właśnie tak jak myślę! Wynoście się oboje! — krzyczałam tak głośno, że sąsiadka z dołu zadzwoniła później do Renaty z pytaniem, czy wszystko u nas w porządku.
Od tamtej pory zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej. Przestałam odbierać telefony od znajomych, przestałam chodzić na uczelnię, przestałam jeść. Renata próbowała mnie ratować na swój sposób – gotowała moje ulubione pierogi ruskie, zostawiała mi karteczki z cytatami z Biblii i codziennie powtarzała: „Jestem tu dla ciebie”. Ale ja czułam tylko pustkę.
W końcu przyszedł Sylwester. Renata zaproponowała wspólne oglądanie „Kevina”, ale odmówiłam. Leżałam pod kołdrą i patrzyłam w sufit. O północy usłyszałam wybuchy fajerwerków i pomyślałam: Może gdybym teraz wyszła na balkon i… Nie dokończyłam tej myśli.
Następnego dnia Renata postawiła sprawę jasno:
— Albo idziesz do psychologa, albo zabieram cię do siebie do Gdańska i zapisuję na terapię grupową.
— Nie jestem wariatką! — wybuchłam.
— Ale jesteś nieszczęśliwa! — odpowiedziała spokojnie.
Zgodziłam się pójść do psychologa tylko dlatego, że bałam się wyjazdu do Gdańska. Tam czekałyby mnie tylko obce twarze i jeszcze większa samotność.
Gabinet pani psycholog był przytulny – miękkie fotele, ciepłe światło lampy i zapach kawy. Przez pierwsze trzy sesje milczałam albo płakałam. Dopiero za czwartym razem powiedziałam:
— Nie chcę już żyć.
Pani psycholog nie była zaskoczona. — To dobrze, że to powiedziałaś. To pierwszy krok do tego, żeby coś zmienić.
Nie wierzyłam jej wtedy. Ale zaczęłam chodzić regularnie na spotkania. Powoli wracałam do życia – najpierw zaczęłam wychodzić na krótkie spacery po osiedlu, potem wróciłam na uczelnię. Renata była dumna, choć nigdy tego nie powiedziała wprost.
W marcu dostałam propozycję pracy dorywczej w księgarni niedaleko rynku staromiejskiego. Tam poznałam Michała – chłopaka o ciepłym uśmiechu i oczach pełnych smutku. Był ode mnie starszy o dwa lata, studiował filozofię i pracował wieczorami jako kelner w pobliskiej kawiarni.
Pewnego dnia przyszedł do księgarni tuż przed zamknięciem.
— Masz może coś lekkiego do czytania? — zapytał.
— A co lubisz? — odpowiedziałam automatycznie.
— Chyba wszystko poza poradnikami o szczęściu — zażartował.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy.
Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej – najpierw o książkach, potem o życiu. Michał opowiedział mi o swojej mamie chorej na raka i o ojcu, który odszedł od nich kilka lat temu. Byliśmy jak dwa poranione zwierzęta liżące swoje rany.
Renata patrzyła na nas podejrzliwie.
— Uważaj na niego — ostrzegała mnie pewnego wieczoru. — Tacy faceci często uciekają przed własnymi problemami.
— A ja nie uciekam? — zapytałam gorzko.
Michał był inny niż Kacper. Nie obiecywał mi gwiazdki z nieba ani wiecznej miłości. Po prostu był – słuchał mnie bez oceniania i potrafił milczeć razem ze mną przez długie minuty bez skrępowania.
Pewnego wieczoru wracaliśmy razem przez park. Było zimno i padał śnieg.
— Wiesz co jest najgorsze? — zapytałam nagle.
— Co?
— Że czasem mam ochotę po prostu zniknąć. Tak jakby mnie nigdy nie było.
Michał zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy.
— Ja też tak mam. Ale wtedy przypominam sobie o jednej rzeczy: nawet jeśli świat o nas zapomni, to zawsze zostanie ktoś jeden, kto będzie nas pamiętał.
— Kto?
— Ty sama dla siebie. I może ktoś jeszcze…
Nie odpowiedziałam wtedy nic. Ale tej nocy po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie.
Z czasem zaczęliśmy być razem – powoli, bez wielkich deklaracji. Renata początkowo była przeciwna:
— Za wcześnie! Jeszcze się nie pozbierałaś!
Ale ja wiedziałam swoje. Michał był moim aniołem stróżem – pojawił się wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałam.
Oczywiście życie to nie bajka. Były kłótnie – o to, że Michał za dużo pracuje; o to, że ja ciągle wspominam rodziców; o to, że Renata nie potrafi zaakceptować moich wyborów.
Najgorsza była ta noc przed rocznicą śmierci rodziców. Pokłóciłyśmy się z Renatą tak bardzo, że wybiegłam z domu bez kurtki i biegałam po mieście przez godzinę w śniegu. Michał znalazł mnie pod mostem nad Wisłą.
— Chodź do mnie — powiedział tylko i przytulił mnie mocno.
Wtedy zrozumiałam: nie muszę być silna sama dla siebie. Mogę pozwolić komuś być moim aniołem stróżem – choćby tylko na chwilę.
Dziś mija dwa lata od tamtego wypadku. Mam 22 lata i wiem jedno: życie potrafi być okrutne i niesprawiedliwe, ale czasem daje nam drugą szansę tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy.
Patrzę teraz na Michała śpiącego obok mnie i myślę: czy każdy ma swojego anioła stróża? Czy może czasem sami musimy nim zostać dla kogoś innego?
A wy? Wierzycie w anioły stróże? Kto był waszym aniołem w najtrudniejszym momencie życia?