Mój ojczym nigdy nie nazwał mnie córką. Po jego śmierci dostałam cały spadek, a mama i siostra prawie nic. Prawda, którą odkryłam, boli bardziej niż pieniądze.
– Znowu wróciłaś późno. – Głos mamy był zimny jak lód, kiedy przekraczałam próg mieszkania na warszawskim Ursynowie. – Może chociaż dziś pomożesz przy kolacji?
Zacisnęłam dłonie na pasku plecaka. – Przepraszam, miałam kółko z biologii…
Ojczym, pan Andrzej, nawet nie podniósł wzroku znad gazety. Siedział przy stole, jakby był królem w swoim królestwie, a ja tylko służącą. Moja młodsza siostra, Ola, już czekała przy stole z szerokim uśmiechem.
– Tato, zobacz, co dziś narysowałam! – zawołała, podtykając mu pod nos kartkę z kolorowym rysunkiem.
Andrzej rozpromienił się. – No popatrz, jaka zdolna dziewczynka! – pogłaskał ją po głowie. – Jesteś moją dumą.
Patrzyłam na nich i czułam się jak cień. Moje rysunki nigdy nie wisiały na lodówce dłużej niż dwa dni. Potem znikały bez słowa.
Kiedyś zapytałam mamę: – Dlaczego Andrzej mnie nie lubi?
Zmieszała się, odwróciła wzrok. – To nie tak, Zosiu. On po prostu nie umie okazywać uczuć. Ale przecież ci pomaga – płaci za szkołę, daje ci jeść…
Pomagał. Ale nigdy nie przytulił, nie powiedział „kocham cię”. Dla niego byłam „twoją córką”, nigdy „naszą”.
Ola była jego oczkiem w głowie. Dostała nowy rower na komunię, ja – używany telefon po kuzynce. Kiedy rozbiłam rowerem jego samochód mając dwanaście lat, nie odzywał się do mnie przez tydzień. Gdy Ola stłukła szybę w kuchni, Andrzej tylko westchnął i kupił jej lody.
Przez lata próbowałam zasłużyć na uwagę. Uczyłam się najlepiej w klasie, pomagałam w domu bez pytania. Marzyłam, że kiedyś powie: „Jestem z ciebie dumny”.
Na zakończenie liceum dostałam świadectwo z czerwonym paskiem. Andrzej skinął głową: – Dobra robota.
Ola za piątkę z dyktanda dostała wyjście na pizzę i nową sukienkę.
Studia były moją ucieczką. Andrzej opłacił czesne na weterynarii, ale nie omieszkał przypomnieć:
– To kosztuje majątek, Zosiu. Nie zmarnuj tego.
– Nie zmarnuję. Dziękuję… – Zawsze miałam ochotę powiedzieć „tato”, ale słowo grzęzło mi w gardle.
– Pamiętaj, żebyś miała dobrą pracę. Nie będę cię utrzymywał wiecznie.
– Rozumiem.
W wakacje wracałam do domu i wszystko było po staremu. Ola miała już szesnaście lat i była dumą Andrzeja. Ja byłam przezroczysta.
Pewnego popołudnia Ola wróciła do domu zapłakana:
– Miałam stłuczkę samochodem!
Andrzej podbiegł do niej: – Najważniejsze, że nic ci się nie stało! Samochód można naprawić.
Pamiętam, jak wtedy poczułam ukłucie zazdrości i żalu.
Potem przyszła wiadomość od mamy: – Zosiu… Andrzej miał zawał. Nie żyje.
Na pogrzebie czułam się jak oszustka. Ludzie mówili o nim: „wspaniały ojciec”, „kochał rodzinę”. Siedziałam w pierwszym rzędzie i miałam ochotę krzyczeć.
Trzy tygodnie później spotkaliśmy się u notariusza. Mama ściskała torebkę tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Ola przeglądała TikToka.
– Pan Andrzej zostawił bardzo precyzyjny testament – zaczął notariusz.
Zamarliśmy.
– Żonie Annie przekazuje pięć tysięcy złotych…
Mama pobladła: – Co?!
– Córce Aleksandrze również pięć tysięcy złotych…
Ola aż otworzyła usta ze zdziwienia: – To jakiś żart!
– Całą resztę majątku – dom, oszczędności, inwestycje o łącznej wartości około 2 milionów złotych – przekazuje pasierbicy Zofii.
Zapadła cisza tak gęsta, że słyszałam własny oddech.
Mama zerwała się z miejsca: – To niemożliwe! On by tego nie zrobił!
Ola zaczęła płakać: – Przecież ona nawet nie jest jego prawdziwą córką!
Nie mogłam się ruszyć. To musiała być pomyłka.
Notariusz podał mi kopertę: – Pan Andrzej zostawił też list dla pani.
Ręce mi drżały, gdy otwierałam kopertę:
„Zosiu,
Wiem, że jesteś teraz zdezorientowana. Nigdy nie umiałem okazywać uczuć, ale widziałem wszystko: jak pomagałaś matce bez słowa skargi, jak znosiłaś faworyzowanie Oli, jak próbowałaś mnie uszczęśliwić. Musisz wiedzieć coś jeszcze: Ola nie jest moją biologiczną córką. Twoja mama miała romans na początku naszego małżeństwa. Dowiedziałem się o tym dopiero niedawno przez test DNA.
Ale to nie ma znaczenia. Krew nie tworzy rodziny – tworzą ją czyny. Ty byłaś dla mnie córką bardziej niż ktokolwiek inny w tym domu. Mam nadzieję, że te pieniądze pomogą ci spełnić marzenie o byciu weterynarzem. Widziałem te broszury w twoim pokoju.
Wybacz mi, że byłem starym głupcem i nie potrafiłem ci tego powiedzieć za życia.
Andrzej”
Czytałam ten list kilka razy, łzy kapały mi na papier.
Wieczorem pokazałam go mamie i Oli.
– Co tam jest napisane? – zapytała mama podejrzliwie.
– Że wiedział o romansie… Że Ola nie jest jego córką… Że ja byłam dla niego rodziną bardziej niż wy…
Ola wybuchła płaczem: – Kłamiesz! Manipulowałaś nim!
– Jak? Przecież to wy zawsze dostawałyście wszystko! To ja byłam niewidzialna!
Mama wyrwała mi list z ręki:
– To bzdura! My jesteśmy jego rodziną!
Podniosłam głos pierwszy raz w życiu:
– Naprawdę? Bo według tego listu żadna z was nie była jego rodziną z krwi…
Ola spojrzała na mamę z przerażeniem:
– To prawda? Całe życie kazałaś mi wierzyć, że on jest moim ojcem!
Mama milczała długo. W końcu wyszeptała:
– Chciałam was chronić…
Ola wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami.
Zostałyśmy same w kuchni. Mama patrzyła na mnie z wyrzutem:
– Zosiu… przecież jesteśmy rodziną… Podzielisz się pieniędzmi?
Poczułam w sobie siłę:
– Byliśmy rodziną wtedy, gdy pozwalałaś Andrzejowi traktować mnie jak powietrze? Gdy Ola miała wszystko? Teraz nagle jestem wam potrzebna?
Mama spuściła wzrok:
– Potrzebujemy tych pieniędzy…
– Ja potrzebowałam was przez całe życie i nigdy was nie miałam.
Wyszłam z domu i wróciłam do swojego wynajmowanego mieszkania na Ochocie. Całą noc czytałam list Andrzeja raz za razem.
Następnego dnia zdecydowałam: połowę pieniędzy przeznaczę na schronisko dla zwierząt pod Warszawą; reszta pójdzie na studia i własne mieszkanie.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Zosiu… musimy porozmawiać o spadku…
Jej głos był miękki i fałszywy jak nigdy wcześniej.
– Przecież Andrzej chciałby, żebyśmy się podzielili…
– Chciałby? Przez 18 lat byłam dla niego nikim i teraz mam się dzielić?
– Ola jest twoją siostrą… Ja twoją matką…
– Byłyście moją rodziną tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie chciałyście.
– Zosiu… bądź rozsądna…
– Jestem rozsądna po raz pierwszy w życiu. Macie dwa tygodnie na wyprowadzkę z domu Andrzeja.
Odłożyłam telefon i poczułam ulgę pierwszy raz od lat.
Siedzę teraz w ogrodzie przy swoim nowym domu pod Warszawą i patrzę na psy biegające po trawie. List Andrzeja mam zawsze przy sobie. Dał mi coś więcej niż pieniądze: dowód, że byłam ważna.
Czy naprawdę rodzina to tylko więzy krwi? A może to wybory i codzienne gesty decydują o tym, kim dla siebie jesteśmy?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?