Moja teściowa postawiła mi ultimatum – musiałam wybrać między sobą a rodziną. Czy zrobiłam dobrze?
– Albo zrobisz tak, jak mówię, albo nie masz tu czego szukać! – głos teściowej przebił się przez ciszę jak nóż przez masło. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który nagle wydał mi się cięższy niż kiedykolwiek. Moje serce waliło jak oszalałe, a w głowie kłębiły się myśli: „Czy naprawdę właśnie to usłyszałam? Czy ona naprawdę postawiła mi ultimatum?”
Mój mąż, Tomek, siedział przy stole, wpatrzony w blat, jakby liczył sęki w drewnie. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. Nigdy nie stawał. Jego matka, pani Halina, była królową tej rodziny. Każda decyzja, nawet ta o kolorze zasłon w naszym mieszkaniu, musiała przejść przez jej akceptację. Przez lata próbowałam się dostosować, tłumacząc sobie, że robię to dla Tomka, dla naszej córki Zosi. Ale tego dnia coś we mnie pękło.
– Halino, proszę cię, nie róbmy scen – powiedziałam cicho, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
– Sceny? To ty robisz sceny! – syknęła teściowa. – Gdybyś była lepszą żoną i matką, nie musiałabym się wtrącać!
Zosia, nasza ośmioletnia córka, stała w progu, ściskając pluszowego misia. Jej oczy były wielkie i przestraszone. Poczułam, jak wzbiera we mnie fala gniewu i bezsilności. Ile jeszcze razy mam pozwolić, by ktoś mnie upokarzał we własnym domu?
Wszystko zaczęło się niewinnie. Halina wprowadziła się do nas po śmierci teścia. Było mi jej żal – samotność potrafi być okrutna. Ale z każdym miesiącem jej obecność stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Krytykowała moje gotowanie, sposób wychowywania Zosi, nawet to, jak się ubieram. Tomek powtarzał: „Daj jej czas, ona przeżywa żałobę”. Dawałam czas. Dawałam siebie. Aż w końcu nie zostało już nic.
Tego dnia poszło o szkołę Zosi. Chciałam zapisać ją na zajęcia plastyczne, bo widziałam, jak bardzo to kocha. Halina uznała, że to strata czasu i pieniędzy. „Zosia powinna chodzić na matematykę, bo z tego będzie miała przyszłość” – powiedziała. Gdy się sprzeciwiłam, usłyszałam: „Albo robisz po mojemu, albo się wynoś”.
– Tomek, powiedz coś – wyszeptałam, patrząc na męża z nadzieją.
– Może mama ma rację… – wymamrotał, nie podnosząc wzroku.
Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść i już nigdy nie wrócić. Ale spojrzałam na Zosię. Ona patrzyła tylko na mnie. Wiedziałam, że jeśli teraz się poddam, nauczę ją tego samego – że trzeba się poświęcać dla innych kosztem siebie.
– Nie – powiedziałam stanowczo, zaskakując nawet samą siebie. – Nie pozwolę, żebyś decydowała o naszym życiu. To moje dziecko i ja wiem, co dla niej najlepsze.
Halina spojrzała na mnie z pogardą. – W takim razie radź sobie sama. Ja się wyprowadzam.
Przez chwilę poczułam ulgę. Ale potem przyszła fala lęku: co powie rodzina? Co zrobi Tomek? Jak poradzę sobie sama z dzieckiem i pracą?
Wieczorem usiadłam z Tomkiem w salonie. Milczenie ciążyło między nami jak ołów.
– Naprawdę musiałaś tak ostro? – zapytał w końcu.
– A co miałam zrobić? Pozwolić jej rządzić naszym życiem?
– Ona chce dobrze…
– Może i chce, ale nie kosztem mojego szczęścia. I nie kosztem Zosi.
Tomek wzruszył ramionami. – Nie wiem, Ewelina. Może powinniśmy się rozstać na jakiś czas.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem problemem?
Następnego dnia Halina spakowała walizkę i wyszła bez słowa. Tomek wyprowadził się do swojej siostry. Zostałyśmy z Zosią same w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni czułam się jak wrak człowieka. Ale potem zaczęłam oddychać. Po raz pierwszy od lat mogłam zrobić herbatę taką, jaką lubię. Zosia zaczęła się uśmiechać. Wieczorami rysowałyśmy razem, a jej rysunki stały się coraz bardziej kolorowe.
Rodzina Tomka przestała się do mnie odzywać. W pracy koleżanki pytały: „Jak ty sobie radzisz?”. Odpowiadałam: „Nie wiem. Ale próbuję”.
Po kilku tygodniach Tomek wrócił. Przyniósł bukiet tulipanów i powiedział: – Przepraszam. Nie wiedziałem, jak bardzo cię to wszystko boli. Chcę spróbować jeszcze raz, ale tym razem po naszej stronie.
Nie wiem, co będzie dalej. Wiem tylko, że postawiłam granicę i nie pozwolę jej już przekroczyć. Może straciłam część rodziny, ale odzyskałam siebie.
Czasem patrzę na Zosię i myślę: czy zrobiłam dobrze? Czy odwaga do powiedzenia „dość” jest egoizmem, czy miłością do siebie i dziecka? Co wy byście zrobili na moim miejscu?