Morze, które nas rozdzieliło: Dlaczego już nigdy nie pojadę na wakacje z rodziną męża
— Lucyna, ile jeszcze będziesz się pakować? — głos teściowej przebił się przez cienkie ściany wynajętego apartamentu w Międzyzdrojach. Spojrzałam na rozrzucone ubrania i kosmetyki, próbując nie wybuchnąć. To był dopiero drugi dzień naszego wspólnego wyjazdu, a ja już czułam się jak intruz we własnym życiu.
Mój mąż, Tomek, stał w drzwiach, bezradnie rozkładając ręce. — Mamo, daj spokój, Lucyna zaraz skończy — próbował mnie bronić, ale jego głos był cichy i niepewny. Wiedziałam, że nie chce konfliktu. On nigdy nie chce konfliktu.
Wyszłam z pokoju, mijając ciotkę Halinę, która już od rana narzekała na pogodę. — No i po co było tyle płacić za apartament, skoro pada? — rzuciła w przestrzeń, ale wiedziałam, że to do mnie. Bo to ja znalazłam ten nocleg. Bo to ja miałam być odpowiedzialna za „udane wakacje”.
W kuchni siedziała reszta rodziny: szwagierka Anka z wiecznie niezadowoloną miną i jej mąż Marek, który od rana przeglądał kursy walut na telefonie. Ich dzieci biegały po mieszkaniu, krzycząc i rozlewając sok na nową kanapę. — Lucyna, masz może jeszcze ręcznik? — zapytała Anka tonem, jakby to była moja praca.
Przysiadałam na chwilę przy stole, czując narastający ból głowy. — Może byśmy dziś poszli na spacer po plaży? — zaproponowałam nieśmiało.
— W taką pogodę? — prychnęła teściowa. — Ty zawsze musisz mieć swoje pomysły.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przypomniałam sobie zeszły rok, kiedy to samo morze miało być początkiem nowej tradycji rodzinnej. Wtedy jeszcze wierzyłam, że wspólne wakacje mogą nas zbliżyć. Że może znajdę z nimi wspólny język. Ale już pierwszego dnia okazało się, że jestem „tą obcą”.
Pamiętam tamten wieczór sprzed roku. Siedzieliśmy przy grillu, a rozmowa zeszła na pieniądze. — Lucyna, ile ty właściwie zarabiasz w tej swojej pracy? — zapytała ciotka Halina. — Bo Tomek mówił, że awans dostałaś.
Zawahałam się. — Wystarczająco — odpowiedziałam wymijająco.
— No to może ty byś za przyszły rok zapłaciła za apartament? — zażartował Marek, ale w jego oczach widziałam powagę.
Tomek milczał. Zawsze milczy w takich sytuacjach.
W tym roku historia się powtórzyła. Już przed wyjazdem wiedziałam, że znów będę musiała dopłacać do rachunków za prąd i wodę, bo „to ty najwięcej siedzisz pod prysznicem”. Że znów usłyszę pretensje o wybór restauracji („Za drogo! Po co nam sushi nad Bałtykiem?”) i o to, że dzieci Anki nie mają się czym bawić („Lucyna, mogłaś pomyśleć o zabawkach!”).
Najgorsze jednak były wieczory. Siedzieliśmy w salonie, a rozmowy krążyły wokół polityki i narzekań na wszystko: na rząd, na ceny paliwa, na pogodę. Czułam się coraz bardziej samotna. Tomek próbował mnie pocieszać po cichu: — Kochanie, wytrzymaj jeszcze kilka dni. Dla mnie.
Ale ile można wytrzymać?
Pewnego dnia nie wytrzymałam. Po kolejnej kłótni o rachunek za obiad (teściowa uznała, że powinnam zapłacić za wszystkich), wybiegłam z apartamentu i pobiegłam na plażę. Siedziałam na zimnym piasku i płakałam jak dziecko. Przypomniałam sobie własną rodzinę: ciepłe niedziele u mamy w Olsztynie, śmiech przy stole, wsparcie bez oceniania.
Tomek znalazł mnie po godzinie. Usiadł obok i długo milczał.
— Przepraszam — powiedział w końcu cicho. — Nie umiem ich powstrzymać.
— Ale możesz być po mojej stronie — odpowiedziałam drżącym głosem.
Nie odpowiedział.
Wróciliśmy do apartamentu w milczeniu. Reszta rodziny udawała, że nic się nie stało. Następnego dnia teściowa znów miała pretensje o coś błahego: o to, że nie kupiłam świeżego chleba.
Po powrocie do domu długo nie mogłam dojść do siebie. Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Tomek próbował mnie przekonać do kolejnego wyjazdu: — Może w tym roku będzie inaczej?
Ale ja już wiedziałam swoje.
— Nie pojadę więcej z twoją rodziną nad morze — powiedziałam stanowczo. — Nie chcę znów tracić siebie dla cudzych oczekiwań.
Tomek był rozczarowany. — Ale to moja rodzina…
— A ja? Czy ja też jestem twoją rodziną?
Dziś wiem jedno: czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym. Bo jeśli sami nie zadbamy o siebie, nikt tego za nas nie zrobi.
Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? A może czas nauczyć się mówić „nie”, zanim stracimy siebie zupełnie?