Nie jestem tylko sprzątaczką! Jak odzyskałam swoje życie i szacunek w oczach męża

— Znowu nie ma obiadu? — głos Marka odbił się echem w kuchni, gdy wrócił z pracy. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a łzy cisnęły mi się do oczu. — Przecież miałem ciężki dzień, Anka. Czy naprawdę tak trudno ugotować coś na czas?

Spojrzałam na niego bez słowa. Widziałam tylko jego zmęczoną twarz i rozdrażnienie. Nie widział mnie — kobiety, która od rana biegała między sklepem, szkołą dzieci, a stertą prania. Byłam dla niego przezroczysta, jakby dom sam się sprzątał, dzieci same odrabiały lekcje, a obiad sam wskakiwał na talerz.

Wiedziałam, że to nie jest pierwszy raz. Od lat czułam się jak niewidzialna służąca. Moje potrzeby były zawsze na końcu. Gdy próbowałam powiedzieć Markowi, że jestem zmęczona, słyszałam tylko: „Ja też pracuję. Ty siedzisz w domu.”

Ale ja nie siedziałam. Ja biegałam. Ja walczyłam każdego dnia o to, żeby dom był miejscem, do którego chce się wracać. Tylko że nikt tego nie widział. Nawet dzieci zaczęły traktować mnie jak oczywistość. — Mamo, gdzie są moje skarpetki? — krzyczała Zosia z pokoju. — Mamo, a kanapki na jutro? — dopytywał Kuba.

Pewnego wieczoru, kiedy wszyscy już spali, usiadłam na podłodze w łazience i pozwoliłam sobie na płacz. Czułam się jak cień samej siebie. Przypomniałam sobie, jak kiedyś marzyłam o pracy w bibliotece, jak kochałam czytać książki i pisać własne opowiadania. Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia, kiedy Marek wyszedł do pracy, a dzieci były w szkole, zadzwoniłam do Miejskiej Biblioteki Publicznej. — Dzień dobry, czy są może jakieś wolne miejsca pracy? — zapytałam nieśmiało. Po drugiej stronie usłyszałam ciepły głos pani Haliny. — Proszę przysłać CV, szukamy kogoś na pół etatu.

Serce mi zabiło mocniej. Przez kolejne godziny pisałam swoje CV, drżącymi rękami przypominając sobie wszystkie kursy i szkolenia, które kiedyś kończyłam. Wysłałam je i czekałam. Kilka dni później zadzwonił telefon.

— Pani Anno, zapraszamy na rozmowę kwalifikacyjną — powiedziała pani Halina.

Wieczorem, przy kolacji, zebrałam się na odwagę. — Marek, chciałabym wrócić do pracy. Jest szansa w bibliotece.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. — Przecież masz robotę w domu. Kto zajmie się dziećmi? Obiadem? Praniem?

— Marek, dzieci są już duże. Kuba ma 12 lat, Zosia 9. Mogą mi pomóc. Ty też możesz.

— Ja? — parsknął śmiechem. — Ja pracuję! Ty masz czas na takie fanaberie?

Poczułam, jak we mnie coś pęka. — To nie są fanaberie. Chcę być kimś więcej niż tylko sprzątaczką w tym domu.

Wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.

Następnego dnia poszłam na rozmowę. Denerwowałam się jak przed maturą. Pani Halina była serdeczna, zadawała pytania o książki, o pracę z dziećmi. Po godzinie usłyszałam: — Chciałabym panią zatrudnić.

Wróciłam do domu z bijącym sercem. Marek nie odezwał się do mnie przez cały wieczór. Dzieci były zdezorientowane. — Mamo, czy teraz nie będziesz już w domu? — zapytała Zosia.

— Będę, kochanie. Ale czasem będę musiała wyjść do pracy. Potrzebuję tego.

Pierwsze tygodnie były trudne. Marek był chłodny, dzieci narzekały, że nie ma ulubionych naleśników na śniadanie. Ale ja czułam się coraz lepiej. W bibliotece poznałam ludzi, którzy mnie szanowali. Pani Halina powierzyła mi prowadzenie warsztatów dla dzieci. Po raz pierwszy od lat czułam się potrzebna nie tylko jako sprzątaczka czy kucharka.

Pewnego dnia Marek wrócił wcześniej do domu i zobaczył mnie przy komputerze, jak przygotowywałam prezentację o literaturze dziecięcej. — Co robisz? — zapytał zaskoczony.

— Pracuję. Mam jutro warsztaty.

— To już nie masz czasu na dom? — rzucił z wyrzutem.

— Mam czas. Ale nie tylko na dom. Potrzebuję też czasu dla siebie.

Przez kilka tygodni atmosfera była napięta. Marek zaczął sam robić zakupy, czasem nawet ugotował obiad. Dzieci nauczyły się przygotowywać śniadania. Zaczęliśmy rozmawiać inaczej. Pewnego wieczoru Marek usiadł obok mnie na kanapie.

— Wiesz… chyba nie doceniałem tego, co robisz. Myślałem, że to wszystko dzieje się samo. Przepraszam.

Popłynęły mi łzy ulgi. — Chciałam tylko być sobą, nie tylko sprzątaczką.

Od tamtej pory nasze życie się zmieniło. Marek zaczął mnie wspierać, dzieci pomagały w domu. Ja rozkwitłam — prowadziłam warsztaty, pisałam opowiadania, nawet opublikowałam jedno w lokalnej gazecie.

Dziś wiem, że każda kobieta zasługuje na szacunek i własne życie. Nawet jeśli musi o nie walczyć z najbliższymi. Czy naprawdę musimy czekać, aż coś w nas pęknie, żeby zacząć żyć dla siebie? Jak wy walczycie o siebie w codzienności?