„Odsuń się, synu. To robota dla mężczyzny” – o tym, jak mój ojciec zniszczył nasze rodzinne grille i… coś więcej

– Odsuń się, synu. To robota dla mężczyzny – usłyszałam głos taty, zanim jeszcze zdążyłam wejść na taras. Stałam w progu kuchni, ściskając w dłoni talerz z marynowanymi pieczarkami, które przygotowałam specjalnie na dzisiejszego grilla. Mój mąż, Tomek, już stał przy ruszcie, próbując rozdmuchać żar. Tata podszedł do niego z miną generała i niemal wyrwał mu szczypce z ręki.

– Tato, może Tomek sam sobie poradzi? – zapytałam cicho, ale on nawet nie spojrzał w moją stronę.

– Dynia, przynieś mi sól. I nie zapomnij o piwie – rzucił przez ramię.

„Dynia”. Tak mnie nazywał odkąd pamiętam. Do trzeciego roku życia byłam przekonana, że to moje prawdziwe imię. Mama mówiła, że tata zawsze miał do mnie słabość. Byłam jego jedyną córką, oczkiem w głowie. Ale im byłam starsza, tym bardziej czułam, że ta czułość jest jak klatka – słodka, miękka, ale zamknięta na cztery spusty.

Grille u nas zawsze wyglądały tak samo: tata przy ruszcie, mama w kuchni, ja biegam z talerzami i napojami. Kiedy pojawił się Tomek, myślałam naiwnie, że coś się zmieni. Że tata doceni mojego męża, pozwoli mu być częścią tej męskiej „rytualnej” przestrzeni. Ale nie. Każda próba Tomka kończyła się upokorzeniem.

– Widzisz, jak się robi kiełbasę? Nie tak! – krzyczał tata, kiedy Tomek próbował przewrócić mięso.

– Może byś się nauczył od teścia, co? – śmiała się ciotka Basia z kąta tarasu.

Tomek tylko się uśmiechał. Ale ja widziałam ten cień w jego oczach. Po każdym grillu wracaliśmy do domu w ciszy. Raz zapytałam:

– Przeszkadza ci to?

– Trochę. Ale to twój ojciec. Nie chcę robić problemów – odpowiedział.

Ale problem już był. Bo tata nie tylko nie pozwalał Tomkowi być „mężczyzną przy grillu”. On nie pozwalał mi być dorosłą kobietą. Zawsze wiedział lepiej: jak mam się ubrać na rozmowę o pracę („Za krótka spódnica!”), jak wychowywać dzieci („Nie pozwalaj im tyle siedzieć przy komputerze!”), nawet jak gotować rosół („Za mało pietruszki!”).

Kiedyś próbowałam się postawić.

– Tato, jestem dorosła. Pozwól mi sama decydować.

– Dynia, ja tylko chcę dla ciebie dobrze – odpowiedział z tym swoim smutnym uśmiechem.

Ale ja już wiedziałam: on nie chce dla mnie dobrze. On chce mieć kontrolę.

Najgorzej było po śmierci mamy. Zostałam z nim sama na kilka miesięcy. Tata zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Każdy dzień był powtórką tego samego schematu: ja gotuję obiad, on narzeka; ja sprzątam, on poprawia po mnie; ja próbuję rozmawiać o czymś ważnym – on zmienia temat na pogodę albo politykę.

Pewnego dnia wróciłam do domu późno po pracy. Tata siedział w kuchni przy zimnej herbacie.

– Gdzie byłaś? – zapytał bez podnoszenia wzroku.

– Miałam spotkanie w pracy. Awansowałam – powiedziałam z dumą.

– A dzieci? Kto je odebrał ze szkoły?

– Tomek odebrał.

– No tak… – westchnął ciężko. – Kiedyś to kobieta była od domu.

Poczułam, jak narasta we mnie złość.

– Tato! Czasy się zmieniły! Tomek jest świetnym ojcem! Ja też pracuję!

– Dynia… – zaczął łagodnie, ale już nie chciałam słuchać.

Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Płakałam długo. Czułam się winna – bo przecież to mój ojciec, wdowiec, samotny i zagubiony w nowym świecie. Ale czułam też gniew – bo ile można żyć według cudzych zasad?

Z czasem zaczęliśmy coraz rzadziej odwiedzać tatę. Grille odbywały się bez nas. Dzieci pytały:

– Dlaczego dziadek nas nie zaprasza?

Nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu przyszedł ten dzień: tata zachorował poważnie. Trafił do szpitala po udarze. Siedziałam przy jego łóżku i patrzyłam na tego silnego kiedyś mężczyznę – teraz słabego, zależnego ode mnie.

– Dynia… przepraszam – wyszeptał któregoś dnia.

Nie wiedziałam za co przeprasza. Za grille? Za to, że nigdy nie pozwolił mi dorosnąć? Za to, że Tomek nigdy nie poczuł się częścią rodziny?

Przebaczyłam mu w myślach. Ale rana została.

Dziś sama jestem matką dwóch synów i córki. Kiedy grillujemy z Tomkiem na działce, pozwalam dzieciom przewracać kiełbaski i śmiać się z przypalonych pieczarek. Nie chcę być jak mój ojciec – nie chcę zamykać ich w klatce moich oczekiwań.

Czasem jednak łapię się na tym, że powtarzam jego słowa: „Zostaw, ja to zrobię lepiej”. Wtedy zatrzymuję się i pytam sama siebie: czy naprawdę wiem lepiej? Czy potrafię pozwolić moim dzieciom być sobą?

Może każdy z nas nosi w sobie taką „dynię” – czułe przezwisko i ciężar rodzinnych schematów? Jak długo można żyć cudzym życiem? Co Wy o tym myślicie?