Samotny ojciec: Kiedy wszystko, co kochasz, nagle znika

— Nie mogę już dłużej tak żyć, Michał. Duszę się tutaj. — Jej głos był zimny, a oczy nie patrzyły na mnie, tylko gdzieś za moje ramię, jakby już wtedy była daleko stąd. Stała w przedpokoju z walizką, a nasz synek spał w pokoju obok, nieświadomy, że jego świat właśnie się rozpada.

Przez dziesięć lat byliśmy razem niemal codziennie. Poznaliśmy się na wydziale chemii Uniwersytetu Warszawskiego, potem razem pracowaliśmy w laboratorium farmaceutycznym. Zawsze myślałem, że jesteśmy drużyną – rozumieliśmy się bez słów, dzieliliśmy pasje i marzenia. Kiedy Magda powiedziała mi, że jest w ciąży, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Marzyłem o dziecku od dawna, a ona… Ona chyba nigdy tego nie chciała.

Z początku myślałem, że to tylko stres. Magda wróciła do pracy już dwa miesiące po porodzie. Ja wziąłem urlop ojcowski, żeby zostać z małym Antosiem. Wszyscy mówili mi: „To tylko chwilowe, kobiety czasem potrzebują czasu dla siebie”. Ale Magda coraz częściej wracała późno, coraz mniej rozmawialiśmy. W końcu przestała nawet patrzeć na syna. Zamiast tego rzucała się w wir projektów badawczych i konferencji.

Tamtego wieczoru, kiedy powiedziała mi, że odchodzi, poczułem się jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. — Zostawiasz nas? — zapytałem cicho, nie wierząc własnym uszom.

— Ciebie zostawiam. Antka… On jest twoim synem. Ty sobie poradzisz lepiej niż ja. — Jej głos był twardy, ale w oczach zobaczyłem cień żalu. Może nawet strachu.

Nie pamiętam, jak długo stałem w tym przedpokoju po jej wyjściu. Antoś zaczął płakać – chyba wyczuł, że coś się zmieniło. Wziąłem go na ręce i wtedy pierwszy raz naprawdę poczułem ciężar odpowiedzialności. Byłem sam. Sam z dzieckiem, sam ze swoimi lękami i pytaniami bez odpowiedzi.

Pierwsze tygodnie były jak koszmar na jawie. Nie spałem po nocach – Antoś budził się co dwie godziny, a ja nie miałem pojęcia, jak go uspokoić. Przewijanie pieluch kończyło się katastrofą, a gotowanie kaszki przypominało eksperyment chemiczny z nieprzewidywalnym wynikiem. Moja mama przyjeżdżała czasem pomóc, ale była już starsza i sama ledwo dawała radę.

W pracy patrzyli na mnie z litością albo z ukrytą pogardą. „Facet z dzieckiem? Sam? Pewnie żona go zostawiła, bo coś z nim nie tak” – słyszałem szepty za plecami. Szef zaproponował mi pracę zdalną, ale wiedziałem, że to tylko pretekst, żeby mnie odsunąć od ważnych projektów.

Najgorsze były wieczory. Kiedy Antoś zasypiał, siadałem w kuchni i patrzyłem na puste miejsce przy stole. Próbowałem dzwonić do Magdy – raz odebrała i powiedziała tylko: „Nie dzwoń więcej”.

Z czasem nauczyłem się rutyny: kąpiel o siódmej, bajka o ósmej, potem kolacja i sprzątanie zabawek. Zacząłem doceniać drobne rzeczy – uśmiech Antosia rano, jego pierwsze słowa („tata!”), ciepło małych rączek obejmujących moją szyję.

Ale samotność bolała coraz bardziej. Moi znajomi przestali dzwonić – nie wiedzieli, co powiedzieć albo bali się mojej rozpaczy. Rodzina Magdy obwiniała mnie o wszystko: „Gdybyś był lepszym mężem…”, „Może ją do czegoś zmusiłeś?”.

Pewnego dnia Antoś zachorował – wysoka gorączka, dreszcze, płacz bez przerwy. Siedziałem z nim całą noc na pogotowiu, trzymając go za rękę i modląc się w duchu, żeby nic mu się nie stało. Wtedy pierwszy raz poczułem prawdziwy strach o kogoś innego niż siebie.

Po tej nocy coś się we mnie zmieniło. Przestałem czekać na powrót Magdy. Zacząłem budować nasze życie od nowa – tylko we dwóch. Zapisałem Antosia do żłobka i wróciłem do pracy na pełen etat. Było ciężko – czasem miałem ochotę rzucić wszystko i uciec gdzieś daleko. Ale kiedy patrzyłem na syna, wiedziałem, że nie mogę się poddać.

Zdarzały się chwile zwątpienia – kiedy Antoś pytał: „Gdzie jest mama?”, a ja nie potrafiłem odpowiedzieć inaczej niż: „Mama jest daleko”. Czasem płakał w nocy i wołał ją przez sen. Wtedy czułem się najgorszym ojcem na świecie.

Minął rok od jej odejścia. Dziś wiem jedno: nie jestem już tym samym człowiekiem co wtedy. Nauczyłem się kochać bezwarunkowo i walczyć o każdy nowy dzień dla nas obu.

Czasem zastanawiam się: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy można było uratować nasze małżeństwo? A może po prostu niektóre rzeczy muszą się rozpaść, żebyśmy mogli odnaleźć siebie na nowo?

Czy samotność to kara czy szansa? Czy można być dobrym ojcem i matką jednocześnie? Może ktoś z was zna odpowiedź…