Teściowa, która zniszczyła moje małżeństwo, ale nie odebrała mi szczęścia
– Znowu przyszłaś bez zapowiedzi? – głos mojej teściowej, pani Haliny, rozbrzmiał w kuchni ostrym tonem, gdy tylko przekroczyłam próg naszego mieszkania. W rękach trzymałam torbę z zakupami i ściskałam ją tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Marek siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, ale widziałam kątem oka, jak jego ramiona napinają się ze zdenerwowania.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to będzie jeden z ostatnich takich wieczorów w naszym domu. Że już niedługo wszystko się rozpadnie – nie przez zdradę czy brak miłości, ale przez osobę, która powinna być dla nas wsparciem.
Poznałam Marka w małym nadmorskim miasteczku, gdzie zapach morza miesza się z krzykami mew. Byliśmy wtedy jeszcze nastolatkami. On był chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki, Magdy. Nigdy nie śmiałam nawet o nim marzyć – był dla mnie niedostępny, a ja byłam tą cichą dziewczyną z sąsiedztwa. Po maturze nasze drogi się rozeszły. Marek wyjechał na studia do Gdańska, ja zostałam w rodzinnym mieście i zaczęłam pracować w sklepie spożywczym.
Los jednak lubi płatać figle. Po latach spotkaliśmy się przypadkiem na weselu wspólnej znajomej. Marek był już po rozstaniu z Magdą. Rozmawialiśmy całą noc – śmialiśmy się, wspominaliśmy stare czasy. Poczułam wtedy coś, czego nie czułam nigdy wcześniej. On też to poczuł – widziałam to w jego oczach.
Zaczęliśmy się spotykać. Było cudownie – jakbyśmy nadrabiali stracony czas. Po roku zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu po babci Marka. Wtedy pojawiła się ona – pani Halina. Na początku była uprzejma, nawet trochę ciepła. Ale szybko zaczęła wtrącać się we wszystko: jak gotuję, jak sprzątam, jak wydajemy pieniądze. „Marek zawsze lubił schabowego, a ty robisz jakieś dziwne sałatki”, „Nie powinnaś tyle pracować, kobieta powinna dbać o dom” – słyszałam niemal codziennie.
Marek próbował mnie bronić, ale był rozdarty między mną a matką. „Ona jest już sama, musimy jej pomóc” – powtarzał. Zgodziłam się więc, żeby pani Halina wprowadziła się do nas na kilka tygodni po operacji kolana. Te tygodnie zamieniły się w miesiące.
Z czasem zaczęła podjudzać Marka przeciwko mnie. „Widzisz, jak ona cię traktuje?”, „Nie zasługujesz na takie życie”, „Może powinnaś wrócić do matki” – mówiła mi prosto w twarz, gdy Marek wychodził do pracy. Czułam się coraz bardziej osaczona we własnym domu.
Pewnego wieczoru wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam ich rozmowę w kuchni:
– Mamo, przestań! Kocham ją!
– Ty nie rozumiesz! Ona cię wykorzystuje! Zobaczysz, jeszcze będziesz tego żałował!
Weszłam do środka i spojrzałam Markowi prosto w oczy. Był zmęczony, przytłoczony całą sytuacją. Chciałam go przytulić, powiedzieć mu, że damy radę… Ale on tylko spuścił wzrok.
Zaczęliśmy się coraz częściej kłócić. O drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto kupi chleb, kto zadzwoni do hydraulika. Ale tak naprawdę kłóciliśmy się o nią – o panią Halinę i jej miejsce w naszym życiu.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam spakowaną walizkę przy drzwiach.
– To dla ciebie – powiedział Marek cicho. – Może powinnaś na jakiś czas wrócić do mamy…
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przecież to ja byłam jego rodziną! Ale on już podjął decyzję – pod wpływem matki.
Wyprowadziłam się tego samego wieczoru. Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu – tylko mocno mnie przytuliła i pozwoliła wypłakać się w jej ramionach.
Przez kilka tygodni żyłam jak w letargu. Praca była jedynym miejscem, gdzie mogłam zapomnieć o wszystkim. Wieczorami płakałam w poduszkę i zadawałam sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Marek nie dzwonił. Nie pisał. Czułam się zdradzona przez niego i przez kobietę, która powinna być dla mnie jak druga matka.
Minęły miesiące. Powoli zaczęłam odzyskiwać równowagę. Zapisałam się na kurs fotografii – zawsze o tym marzyłam, ale nigdy nie miałam odwagi spróbować. Poznałam tam nowych ludzi, zaczęłam wychodzić z domu, śmiać się znowu szczerze.
Pewnego dnia spotkałam Marka na rynku. Był sam – wyglądał na starszego i bardziej zmęczonego niż kiedyś.
– Cześć… – powiedział niepewnie.
– Cześć – odpowiedziałam spokojnie.
– Chciałem ci powiedzieć… Przepraszam za wszystko.
Patrzyłam na niego i po raz pierwszy poczułam spokój zamiast bólu.
– Już nie musisz przepraszać – powiedziałam cicho. – Każde z nas poszło swoją drogą.
Odwróciłam się i poszłam dalej – z podniesioną głową i uśmiechem na twarzy.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie na nowo. Może nie mam już Marka ani tamtego domu nad morzem… Ale mam siebie i swoje marzenia.
Czy naprawdę warto poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? Ile jesteśmy w stanie wytrzymać dla miłości – zanim zapomnimy o sobie?