„Wiem, że nie jestem idealny, ale ty też nie jesteś tym, o czym marzyłem!” – Gorzka prawda o naszym małżeństwie

– Wiem, że nie jestem idealny, ale ty też nie jesteś tym, o czym marzyłem! – Aleksander rzucił te słowa jak kamień przez szybę, rozbijając ciszę naszego salonu na tysiące ostrych kawałków. Stałam wtedy przy kuchennym blacie, ścierając łzy razem z resztkami herbaty, którą rozlałam ze zdenerwowania. Mój świat zatrząsł się w posadach. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz wszystko, co przez lata tłumiłam w sobie, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– To znaczy? – zapytałam cicho, choć przecież doskonale wiedziałam, co ma na myśli. Od miesięcy czułam, jak oddalamy się od siebie. Nasze rozmowy ograniczały się do ustaleń logistycznych: kto odbierze Zosię z przedszkola, kto zrobi zakupy, kto zapłaci rachunki. Miłość? Gdzieś się ulotniła. Może wyparowała razem z pierwszymi kłótniami o pieniądze, może zniknęła wśród sterty nieuprasowanych ubrań i nieprzespanych nocy.

Aleksander westchnął ciężko i usiadł na kanapie. Przez chwilę patrzył w okno, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nie miał odwagi mi zadać.

– Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – zaczął niespodziewanie. – Byłaś taka radosna, pełna energii. Wszystko cię cieszyło. A teraz…

– Teraz jestem zmęczona – przerwałam mu ostro. – Zmęczona pracą, domem, tobą…

Zamilkliśmy oboje. W powietrzu zawisła cisza gęsta jak śmietana. Przez głowę przelatywały mi obrazy z ostatnich lat: nasze wesele w małym kościele na Podlasiu, narodziny Zosi, pierwsze wspólne mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na warszawskim Ursynowie. Wszystko wydawało się wtedy takie proste. Wystarczyło się kochać.

Ale życie szybko zweryfikowało nasze marzenia. Aleksander coraz częściej zostawał po godzinach w pracy. Tłumaczył się projektami, ale ja wiedziałam swoje – uciekał od domu, od problemów, od mnie. Ja z kolei rzuciłam się w wir obowiązków: praca w szkole podstawowej, domowe zadania, opieka nad Zosią i schorowaną mamą. Wieczorami padałam na łóżko bez sił.

Z czasem zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o pieniądze, o teściową, o to, kto więcej robi w domu. Aleksander zarzucał mi brak ambicji i zaniedbanie siebie. Ja wypominałam mu brak zaangażowania i wieczne niezadowolenie.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam go siedzącego przy stole z laptopem i kubkiem kawy. Nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszłam.

– Cześć – rzucił obojętnie.

– Cześć – odpowiedziałam równie chłodno.

Zosia bawiła się w swoim pokoju. Słychać było jej śmiech i rozmowy z pluszakami. Przez chwilę poczułam ukłucie zazdrości – ona jeszcze wierzyła w bajki.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Chciałam porozmawiać, spróbować coś naprawić.

– Aleksander… Czy my jeszcze się kochamy? – zapytałam drżącym głosem.

Spojrzał na mnie długo i ciężko.

– Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Może po prostu jesteśmy zmęczeni sobą?

Zrobiło mi się zimno. Przez chwilę miałam ochotę uciec z domu i nigdy nie wracać. Ale przecież była Zosia. I kredyt na mieszkanie. I cała ta codzienność, która nie pozwalała tak po prostu odejść.

Następne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Unikaliśmy siebie nawzajem. Każde zamykało się w swoim świecie: ja w kuchni i przy lekcjach Zosi, on w pracy i przed telewizorem. Nawet wspólne obiady stały się rzadkością.

Pewnego wieczoru zadzwoniła moja mama.

– Kasiu, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się do słuchawki.

– Mamo… Ja już nie wiem, czy dam radę…

Mama milczała przez chwilę.

– Kochanie, życie to nie bajka. Ale jeśli czujesz się nieszczęśliwa… musisz coś zmienić. Dla siebie i dla Zosi.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę powinnam odejść? A może walczyć o to małżeństwo?

Kilka dni później Aleksander wrócił do domu późno w nocy. Pachniał perfumami, których nie znałam.

– Gdzie byłeś? – zapytałam bez ogródek.

– Na spotkaniu służbowym – odpowiedział wymijająco.

Nie wierzyłam mu. Po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach – że mogę go stracić na zawsze.

Następnego dnia postanowiłam z nim porozmawiać raz jeszcze.

– Aleksander… Jeśli jest ktoś inny… powiedz mi to wprost.

Spojrzał na mnie zaskoczony i chyba trochę przestraszony.

– Nie ma nikogo – powiedział cicho. – Ale może powinien być…

Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Zosia coraz częściej pytała:

– Mamusiu, dlaczego tata jest smutny?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W końcu pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole i zaczęliśmy rozmawiać szczerze – pierwszy raz od lat.

– Kasiu… Ja naprawdę próbowałem być dobrym mężem. Ale chyba oboje jesteśmy już kimś innym niż wtedy, gdy się poznaliśmy…

Popatrzyłam na niego przez łzy.

– Może powinniśmy spróbować terapii? Dla nas… dla Zosi?

Aleksander skinął głową.

To był początek długiej drogi przez ból i rozczarowanie. Nie wiem jeszcze, dokąd nas zaprowadzi. Ale wiem jedno: już nigdy nie będziemy tacy sami jak kiedyś.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można odbudować coś, co zostało tak bardzo zniszczone? Czy miłość wystarczy tam, gdzie zabrakło marzeń? Co wy byście zrobili na moim miejscu?