Wróciłam z noworodkiem do domu, a tam… pustka. Czy naprawdę jestem w tym sama?
Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. W jednej ręce trzymałam fotelik z moim nowo narodzonym synkiem, w drugiej torbę z rzeczami ze szpitala. W powietrzu unosił się zapach kurzu i starej kawy. Przez chwilę stałam w przedpokoju, nasłuchując – może usłyszę znajomy głos, może ktoś wyjdzie mi naprzeciw? Ale w mieszkaniu panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.
– Michał? – zawołałam niepewnie, choć wiedziałam, że nie ma co liczyć na odpowiedź. Mój mąż od tygodni wracał coraz później, tłumacząc się pracą, projektami, spotkaniami. „Muszę zarabiać na rodzinę” – powtarzał jak mantrę. Ale czy rodzina to tylko pieniądze?
Ostrożnie postawiłam fotelik na podłodze i spojrzałam na mojego synka. Spał spokojnie, nieświadomy tego, że jego pierwszy domowy dzień zaczyna się od pustki. Przeszłam do pokoju dziecięcego – a raczej tego, co miało nim być. Gołe ściany, puste półki, żadnego łóżeczka. Nawet pieluchy zostały w szpitalnej torbie. Przez gardło przeszła mi gula.
– Co ja teraz zrobię? – wyszeptałam do siebie.
Wróciłam do kuchni i usiadłam przy stole. Zegar tykał głośno, jakby odmierzał czas do kolejnej katastrofy. Próbowałam zadzwonić do Michała, ale nie odbierał. Zostawiłam mu wiadomość: „Jesteśmy już w domu. Potrzebuję cię.” Odpowiedzi nie było.
Przez kolejne godziny próbowałam ogarnąć rzeczywistość. Przewinąć synka na ręczniku, znaleźć coś do jedzenia w pustej lodówce, uspokoić płacz niemowlaka i własne łzy. Czułam się jak rozbitek na bezludnej wyspie – tylko zamiast palm miałam stertę niezałatwionych spraw i poczucie winy.
Wieczorem Michał wrócił. Wszedł cicho, jakby bał się mnie obudzić.
– Jesteś już? – zapytał bez entuzjazmu.
– Tak, od kilku godzin – odpowiedziałam chłodno. – Nie zauważyłeś, że nie mamy nawet łóżeczka?
Wzruszył ramionami.
– Przepraszam, miałem ciężki dzień w pracy. Jutro coś kupię.
– Jutro?! Michał, to nie jest piesek ze schroniska! To nasze dziecko! Nie mogłeś się tym zająć wcześniej?
Patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Nie rozumiesz, ile mam na głowie…
– A ty nie rozumiesz, ile ja mam na głowie! – wybuchłam. – Od miesięcy jestem sama! Nawet teraz, kiedy najbardziej cię potrzebuję!
Michał westchnął i zamknął się w swoim gabinecie. Zostałam sama z płaczącym dzieckiem i własną bezsilnością.
Następne dni były jeszcze trudniejsze. Michał coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy. Moja mama mieszkała daleko i mogła przyjechać dopiero za tydzień. Koleżanki miały własne dzieci i obowiązki. Zaczęłam mieć wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie: karmienie, przewijanie, zakupy, sprzątanie… Nawet kiedy Michał był w domu, siedział przy komputerze albo oglądał telewizję.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Stałam w łazience z synkiem na rękach i płakałam razem z nim. W lustrze zobaczyłam kobietę z podkrążonymi oczami i rozczochranymi włosami. „To ja? Gdzie się podziała ta uśmiechnięta dziewczyna sprzed roku?” – pomyślałam gorzko.
W końcu zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… ja już nie daję rady – wyszeptałam przez łzy.
Mama przyjechała następnego dnia rano. Przywiozła torbę pełną pieluch, śpioszków i domowego rosołu.
– Kochanie, musisz o siebie zadbać – powiedziała cicho, przytulając mnie mocno.
Przez kilka dni było łatwiej. Mama pomagała mi przy dziecku, gotowała obiady, rozmawiała ze mną wieczorami. Ale Michał coraz bardziej oddalał się od nas obu. Unikał rozmów, wychodził jeszcze wcześniej i wracał później.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i postanowiłam z nim porozmawiać.
– Michał… czy ty w ogóle chcesz być ojcem? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O co ci chodzi? Przecież pracuję dla was!
– Ale my cię tu nie mamy! Potrzebuję cię bardziej niż twoich pieniędzy! Nasz synek też!
Wzruszył ramionami.
– Nie rozumiesz mnie…
– Może to ty mnie nie rozumiesz? – odpowiedziałam drżącym głosem.
Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w spokojny oddech mojego synka. W głowie kłębiły mi się pytania: czy to ja jestem winna? Czy powinnam była lepiej przygotować się do tej roli? Czy każda matka czuje się tak samotna?
Minęły tygodnie. Michał coraz rzadziej bywał w domu. Ja nauczyłam się radzić sobie sama – choć czasem miałam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić. Mama próbowała mnie wspierać, ale wiedziałam, że nie może być ze mną cały czas.
Pewnego dnia spojrzałam na mojego synka i poczułam coś nowego: siłę. Może jestem sama, ale dam radę. Dla niego.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę wszystko musi być na mojej głowie? Czy każda matka przechodzi przez taki samotny początek? A może powinnam była głośniej wołać o pomoc?