Wybrałaś psa zamiast mojego święta?! — Jak śmierć Burka ujawniła prawdę o naszej rodzinie
— Naprawdę nie przyjdziesz? — głos mojej teściowej, pani Haliny, brzmiał w słuchawce jak ostrze. — Wybrałaś psa zamiast mojego święta?!
Zacisnęłam powieki, czując jak łzy napływają mi do oczu. Siedziałam na podłodze w przedpokoju, głaszcząc Burka po łbie. Oddychał ciężko, jego oczy były już matowe, a sierść wilgotna od moich łez. Miał osiem lat, był z nami od szczeniaka. Przeżył ze mną narodziny mojej córki, przeprowadzkę do nowego mieszkania, nawet rozwód mojej siostry. Był zawsze — cichy, wierny, z tym swoim łagodnym spojrzeniem.
— Mamo, Burek umiera — powiedziałam cicho do słuchawki. — Nie mogę go zostawić samego.
— To tylko pies! — usłyszałam po drugiej stronie. — Ludzie czekają na ciebie, przygotowałam wszystko, nawet twoje ulubione ciasto. Czy naprawdę nie możesz się poświęcić choć raz?
Zamarłam. W tej jednej chwili poczułam się jak dziecko, które znowu zawiodło dorosłych. Ale przecież byłam dorosła. Miałam prawo do własnych uczuć, prawda?
Minęło już ponad dwa tygodnie od tamtego dnia. Dla niektórych to był powód, żeby się wystroić, przyjmować życzenia, zaprosić gości… Dla mnie stał się dniem prawdziwej straty. Śmierć nie wybiera momentu. I na pewno nie sprawdza kalendarza cudzych świąt.
Tamtego dnia umierał Burek. Nasz pies. Członek rodziny. Ten, który spędził z nami osiem lat, dzielił radości i smutki, był powiernikiem dziecięcych sekretów mojej córki Zosi i moim cichym wsparciem w najgorszych chwilach.
Kiedy zadzwoniłam do męża, żeby powiedzieć mu, że Burek jest bardzo słaby i chyba to już koniec, usłyszałam tylko:
— Kochanie, spróbuj jeszcze zadzwonić do weterynarza. Może da się coś zrobić?
Ale weterynarz był już u nas rano. Powiedział szczerze: „To już czas. Niech pani będzie przy nim”.
Wtedy zadzwoniła teściowa. Jej urodziny zawsze były wielkim wydarzeniem w rodzinie Nowaków. Każdy musiał być obecny, każdy musiał przynieść prezent i uśmiech na twarzy. W tym roku nie miałam siły na żadne świętowanie.
— Przepraszam, mamo — powiedziałam jeszcze raz do słuchawki. — Nie dam rady dzisiaj przyjechać.
— Zawsze jesteś taka wrażliwa! — syknęła teściowa. — Ale żeby przez psa odwoływać rodzinne spotkanie? Ludzie mają poważniejsze problemy!
Odłożyłam telefon i wróciłam do Burka. Zosia siedziała obok niego na poduszce i głaskała go po łapce.
— Mamo, on się boi? — zapytała cicho.
— Nie wiem, kochanie… Ale jesteśmy przy nim.
Burek odszedł spokojnie wieczorem. Trzymałam go za łapę do końca. Zosia płakała cicho, a ja czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Następnego dnia telefon dzwonił bez przerwy. Najpierw mąż:
— Mama jest wściekła. Powiedziała wszystkim, że wybrałaś psa zamiast rodziny.
Potem siostra męża:
— Wiesz, że mama płakała przez ciebie całą noc? Mogłaś chociaż na chwilę przyjechać!
Czułam się jak potwór. Jakby moja strata nie miała znaczenia wobec oczekiwań innych.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Mąż próbował mnie pocieszać, ale sam był rozdarty między mną a matką.
— Może powinnaś zadzwonić do mamy i przeprosić? — zaproponował niepewnie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Za co mam przepraszać? Że byłam przy umierającym psie?
Nie odpowiedział.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Ania, zapytała:
— Co się stało? Wyglądasz jak cień.
Opowiedziałam jej wszystko. O Burku, o teściowej, o tym jak czuję się winna i samotna.
Ania pokiwała głową.
— Wiesz co? Ludzie często nie rozumieją więzi ze zwierzęciem. Ale to twoje życie i twoje uczucia są ważne.
Te słowa dały mi trochę otuchy. Ale wieczorem znów zadzwoniła teściowa.
— Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona — zaczęła bez przywitania. — Przez ciebie miałam najgorsze urodziny w życiu!
— Przykro mi, mamo — odpowiedziałam spokojnie. — Ale Burek był dla nas ważny. Nie mogłam go zostawić samego.
— Zawsze stawiasz swoje uczucia ponad rodziną! — krzyknęła i rozłączyła się.
Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni i patrzyłam w okno na pusty ogród. Tam jeszcze niedawno biegał Burek za piłką Zosi.
Zosia przyszła do mnie i przytuliła się mocno.
— Mamo, myślisz, że Burek jest teraz szczęśliwy?
Pocałowałam ją w głowę.
— Myślę, że tak…
Minęły dwa tygodnie. Teściowa nadal się do mnie nie odzywała. Mąż próbował łagodzić sytuację, ale ja czułam coraz większy dystans między nami wszystkimi.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem taka zła? Czy lojalność wobec zwierzęcia to powód do wstydu? Dlaczego nikt nie widzi mojego bólu?
Pewnego wieczoru usiadłam z mężem przy stole.
— Musimy porozmawiać — zaczęłam drżącym głosem. — Czuję się samotna w tej rodzinie…
Mąż spuścił wzrok.
— Wiem… Mama potrafi być trudna… Ale ona cię kocha na swój sposób.
— A ja? Czy ktoś mnie rozumie?
Nie odpowiedział od razu.
— Chcę ci pomóc… Ale nie wiem jak…
Wtedy zrozumiałam, że problem nie leży tylko w teściowej czy śmierci psa. Chodzi o coś więcej: o brak wzajemnego szacunku dla uczuć drugiego człowieka.
Dziś patrzę na zdjęcie Burka i myślę: czy naprawdę trzeba wybierać między lojalnością wobec zwierzęcia a oczekiwaniami rodziny? Czy można być sobą i jednocześnie spełniać cudze oczekiwania? Może czasem trzeba po prostu stanąć po swojej stronie…