Zapach zwykłego mydła – Jak zerwanie zaręczyn zniszczyło i uratowało moje życie
— Naprawdę to robisz? — głos Bartka drżał, a jego oczy były pełne niedowierzania. Stałam w kuchni moich rodziców, z pierścionkiem zaręczynowym w dłoni, a zapach zwykłego szarego mydła unosił się w powietrzu. Moja mama, stojąca przy zlewie, zamarła z mokrą szklanką w ręku. Ojciec siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, choć jego dłonie ściskały papier tak mocno, że aż drżały.
— Tak, Bartek. Nie mogę dalej udawać — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — Przepraszam.
Bartek patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, jakby miał nadzieję, że się rozmyślę. W końcu odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby. Mama postawiła szklankę na blacie i spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Co ty najlepszego zrobiłaś? — wysyczała przez zaciśnięte zęby. — Przecież on był taki dobry chłopak! Cała rodzina już wszystko zaplanowała!
Ojciec odłożył gazetę i spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.
— Wstydu nam narobiłaś. Ludzie będą gadać.
Wtedy poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę miałam ochotę cofnąć czas, przeprosić wszystkich i wrócić do poprzedniego życia. Ale wiedziałam, że nie mogę. Od miesięcy czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Bartek był miły, uprzejmy, miał dobrą pracę w urzędzie miasta i wszyscy go lubili. Tylko ja nie potrafiłam go pokochać.
Zaczęło się niewinnie — od drobnych kłamstw. Udawałam szczęśliwą narzeczoną na rodzinnych spotkaniach, uśmiechałam się do zdjęć i planowałam ślub, choć w środku czułam pustkę. Bartek nie zauważał mojej rezerwy albo nie chciał jej widzieć. Moja mama była zachwycona: „Wreszcie ktoś porządny! Nie taki jak ten twój poprzedni, ten… Michał”. Ojciec kiwał głową z aprobatą za każdym razem, gdy Bartek przynosił kwiaty albo pomagał mu przy samochodzie.
Ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak. Każdego wieczoru, kiedy zostawałam sama w swoim pokoju, czułam narastający lęk. Czy to naprawdę jest moje życie? Czy to ja powinnam być tą dziewczyną w białej sukni obok Bartka?
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę mamy przez telefon:
— Tak, już wszystko gotowe. Oni są idealni dla siebie. Nasza Ania wreszcie będzie miała normalne życie… — Jej głos był pełen dumy i ulgi.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie żyję swoim życiem, tylko spełniam oczekiwania innych. Wieczorem powiedziałam Bartkowi prawdę. Najpierw myślał, że żartuję. Potem zaczął mnie błagać o jeszcze jedną szansę.
— Ania, przecież wszystko już zaplanowaliśmy! Twoja mama… moja mama… wszyscy czekają na ten ślub! — Jego głos łamał się coraz bardziej.
— Ale ja nie chcę tego ślubu! — wykrzyczałam w końcu. — Nie kocham cię tak, jak powinnam!
Bartek wyszedł bez słowa. Następnego dnia odebrałam dziesiątki telefonów od cioć i kuzynów. Każdy miał dla mnie radę: „Zastanów się jeszcze”, „Nie rób tego rodzinie”, „Miłość przyjdzie z czasem”.
Mama przestała ze mną rozmawiać na kilka dni. Ojciec chodził po domu jak cień. Nawet młodszy brat Michał patrzył na mnie z wyrzutem.
Przez pierwsze tygodnie czułam się jak trędowata. W pracy koleżanki szeptały za moimi plecami. Na osiedlu sąsiadki patrzyły na mnie z politowaniem. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Ale z każdym dniem zaczynałam oddychać coraz swobodniej. Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku, słuchać muzyki, czytać książki, na które nigdy nie miałam czasu. Odkrywałam siebie na nowo — swoje marzenia i pragnienia.
Pewnego wieczoru spotkałam przypadkiem mojego dawnego kolegę ze studiów, Piotrka. Siedzieliśmy razem na ławce pod blokiem i rozmawialiśmy godzinami o wszystkim i o niczym.
— Wiesz, Ania — powiedział nagle Piotrek — zawsze podziwiałem cię za odwagę. Mało kto potrafi postawić się rodzinie.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Odwaga? Ja czuję się jak tchórz…
Piotrek uśmiechnął się smutno.
— Bo tylko odważni potrafią przyznać się do własnych uczuć.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
Z czasem relacje z rodzicami zaczęły się poprawiać. Mama powoli zaczynała rozumieć moją decyzję, choć nadal bolało ją to, co powiedzą ludzie. Ojciec przestał komentować każdą moją decyzję i nawet zaproponował wspólny wyjazd na ryby.
Bartek znalazł nową dziewczynę i podobno jest szczęśliwy. Ja też zaczynam układać sobie życie na nowo — bez presji i oczekiwań innych.
Czasem wracam myślami do tamtego dnia w kuchni i zapachu zwykłego mydła. To był moment przełomowy — bolesny, ale konieczny.
Czy warto było wszystko rozbić dla własnej wolności? Czy miłość do siebie samej jest ważniejsza niż spełnianie cudzych marzeń? Może wy też kiedyś musieliście wybrać między sobą a rodziną?