Zawsze byłam pewna, że mam przyjaciółkę: aż usłyszałam, że byłam dla niej tylko wygodnym rozwiązaniem

— Naprawdę myślisz, że jesteśmy przyjaciółkami? — Monika patrzyła na mnie z tym swoim chłodnym uśmiechem, który zawsze odbierałam jako oznakę dystansu, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że może być czymś więcej. — Zawsze byłaś po prostu… wygodna. Zawsze miałaś czas, zawsze słuchałaś. To wszystko.

To zdanie rozdarło mnie na pół. Stałyśmy wtedy na klatce schodowej jej bloku, a ja trzymałam w rękach kubek z kawą na wynos, który kupiłam dla niej, bo wiedziałam, że miała ciężki dzień w pracy. Było zimno, listopadowy wiatr wciskał się pod kurtkę, a ja czułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody.

Z Moniką znałyśmy się od liceum. Przeszłyśmy razem przez pierwsze miłości, złamane serca, egzaminy maturalne i studenckie imprezy. Była moją powierniczką, siostrą z wyboru. To do niej dzwoniłam, kiedy tata zachorował na raka i kiedy sama nie wiedziałam, czy dam radę przeżyć kolejny dzień. To ona przychodziła do mnie z pizzą i winem po moim rozstaniu z Pawłem. To jej opowiadałam o swoich marzeniach i lękach.

A teraz stałam przed nią i czułam się jak idiotka. Jak ktoś, kto przez lata żył w iluzji.

— Wygodna? — powtórzyłam głucho. — Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. Że to coś znaczy.

Monika wzruszyła ramionami. — Może kiedyś. Ale teraz… Wiesz, mam swoje życie. Ty ciągle czegoś ode mnie oczekujesz. A ja nie mam już na to siły.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam je powstrzymać, ale jedna spłynęła mi po policzku. Odwróciłam się szybko i zeszłam po schodach na dół, zostawiając ją samą z jej chłodnym spokojem.

Wróciłam do pustego mieszkania i długo siedziałam na kanapie w ciemności. Przewijałam w głowie wszystkie nasze wspólne chwile: śmiech na ławce w parku, wspólne wyjazdy nad morze, wieczory filmowe i rozmowy do rana. Czy to wszystko było tylko jednostronne? Czy naprawdę byłam dla niej tylko kimś od rozwiązywania problemów?

Przez kolejne dni nie mogłam się pozbierać. W pracy byłam jak cień samej siebie. Mama dzwoniła i pytała, czy wszystko w porządku, ale nie miałam siły tłumaczyć jej, że właśnie straciłam coś ważniejszego niż chłopaka czy pracę — straciłam poczucie bezpieczeństwa.

Wieczorami pisałam do Moniki długie wiadomości, których nigdy nie wysyłałam. Próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Może za bardzo się narzucałam? Może rzeczywiście oczekiwałam za dużo? Ale czy to źle chcieć być ważnym dla kogoś?

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Kasi — naszej wspólnej znajomej z liceum. Spotkałyśmy się w kawiarni na Mokotowie.

— Co się stało? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia — powiedziała Kasia, siadając naprzeciwko mnie.

Opowiedziałam jej wszystko. O rozmowie z Moniką, o tym jednym zdaniu, które nie dawało mi spokoju.

Kasia westchnęła ciężko.

— Wiesz… Ja też miałam z nią podobnie. Zawsze była trochę… wyrachowana. Potrafiła być miła, kiedy czegoś potrzebowała. Ale kiedy ja miałam gorszy czas — nagle znikała.

To było jak kolejny cios. Przez chwilę poczułam ulgę — nie byłam jedyna — ale zaraz potem przyszło rozczarowanie. Jak mogłyśmy tego nie widzieć przez tyle lat?

Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać sobie życie na nowo. Zaczęłam więcej czasu spędzać sama ze sobą: chodzić na spacery po Łazienkach, czytać książki w kawiarniach, zapisałam się nawet na jogę. Ale samotność bolała.

Najgorsze były weekendy. Wszyscy gdzieś wychodzili, spotykali się ze znajomymi, a ja czułam się jak piąte koło u wozu. Próbowałam nawiązać nowe znajomości — przez aplikacje, przez kursy językowe — ale nic nie było takie jak dawniej z Moniką.

Pewnego dnia dostałam od niej wiadomość: „Przepraszam za tamto. Może przesadziłam.”

Serce zabiło mi mocniej. Przez chwilę miałam ochotę odpisać: „Nic się nie stało”, udawać, że wszystko wróci do normy. Ale potem przypomniałam sobie jej słowa i to uczucie pustki, które zostawiła we mnie tamtego dnia.

Odpisałam krótko: „Dziękuję za szczerość. Potrzebuję czasu.”

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy rozmawiać tak jak dawniej. Może już nigdy nie będę potrafiła zaufać komuś tak bezgranicznie jak jej.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę można być dla kogoś tylko wygodnym rozwiązaniem? Czy warto jeszcze wierzyć w prawdziwą przyjaźń?

A Wy? Czy mieliście kiedyś poczucie, że byliście dla kogoś tylko tłem? Jak sobie z tym poradziliście?