Złamane skrzydła: Mój dramatyczny bój o własne życie i szczęście
— Katarzyna, ile razy mam ci powtarzać, że nie potrafisz zrobić niczego dobrze?! — Piotr rzucił talerzem o blat, a ja aż podskoczyłam. Zupa rozlała się na stół, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. W tej chwili miałam ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, byle nie słyszeć jego głosu. Ale nie mogłam. Byłam tu — w naszym mieszkaniu na warszawskim Bródnie, z dwójką dzieci za ścianą i sercem ściśniętym jak pięść.
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam się bać własnego męża. Może wtedy, gdy pierwszy raz podniósł na mnie głos, a może kiedy przestał wracać do domu na czas i coraz częściej czułam się niewidzialna. Pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany, wracałam zmęczona do granic możliwości, a potem jeszcze gotowałam, sprzątałam i odrabiałam z dziećmi lekcje. Piotr miał pretensje o wszystko: że obiad za słony, że dzieci za głośne, że rachunki nieopłacone na czas. Czułam się jak cień samej siebie.
Moja mama powtarzała: „Kasia, kobieta musi być silna. Rodzina to świętość.” Ale czy świętość to codzienny strach? Czy siła to milczenie, kiedy ktoś cię rani? Próbowałam rozmawiać z mamą, ale ona tylko wzdychała: „Piotr to dobry chłopak, po prostu ma ciężki charakter.”
Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Piotr wrócił późno, czuć było od niego alkohol. — Znowu ryczysz? — rzucił pogardliwie. — Może powinnaś iść do psychiatry.
Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam się tłumaczyć. Przestałam przepraszać za wszystko. Zaczęłam obserwować siebie w lustrze — zmęczone oczy, siwe pasma we włosach mimo trzydziestki na karku. Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam jedno zdanie: „Jestem ważna.”
W pracy koleżanka, Ania, zauważyła moje podkrążone oczy. — Kasia, co się dzieje? — zapytała cicho przy kasie.
— Nic… wszystko w porządku — skłamałam odruchowo.
Ale Ania nie dała się zbyć. — Wiem, jak to jest. Mój były mąż też mnie tłamsił. Jeśli chcesz pogadać… jestem tu.
To był pierwszy raz od lat, kiedy ktoś mnie wysłuchał bez oceniania. Zaczęłyśmy spotykać się po pracy na kawie. Opowiadała mi o swoim rozwodzie, o tym, jak bała się zostać sama z dzieckiem. — Ale wiesz co? — powiedziała pewnego dnia. — Lepiej być samej niż z kimś, kto cię niszczy.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
W domu sytuacja się zaostrzała. Piotr coraz częściej krzyczał przy dzieciach. Syn zaczął się jąkać, córka moczyła nocą łóżko. Zawiozłam ją do psychologa. — Pani Kasiu — usłyszałam — dzieci czują napięcie w domu. Musi pani zadbać o siebie.
Ale jak zadbać o siebie, kiedy nie ma się dokąd pójść? Kiedy pensja ledwo starcza na życie?
Pewnej nocy obudził mnie hałas. Piotr wrócił pijany i zaczął wyzywać mnie od najgorszych. Dzieci płakały w swoich pokojach. Wtedy pierwszy raz zadzwoniłam na policję.
— Proszę pani, czy jest pani bezpieczna? — zapytał funkcjonariusz przez telefon.
— Nie wiem… chyba nie — wyszeptałam.
Policjanci przyjechali szybko. Piotr musiał wyjść z mieszkania na 24 godziny. Siedziałam potem na kanapie z dziećmi przytulonymi do mnie i czułam ulgę pomieszaną ze strachem.
Następnego dnia zadzwoniła mama.
— Co ty wyprawiasz?! Wstyd na całą rodzinę! Piotr to twój mąż!
— Mamo… on nas krzywdzi.
— Przesadzasz! Każdy ma gorsze dni!
Zrozumiałam wtedy, że nie mogę liczyć na wsparcie rodziny. Byłam sama.
Ale nie do końca sama — Ania pomogła mi znaleźć prawnika z fundacji dla kobiet w trudnej sytuacji. Złożyłam pozew o rozwód i wniosek o alimenty. Piotr groził mi przez telefon: „Zniszczę cię! Zabiorę ci dzieci!”
Bałam się każdego dnia. Ale każdego dnia powtarzałam sobie: „Jestem ważna.”
Rozwód ciągnął się miesiącami. Mama przestała się do mnie odzywać. Brat napisał tylko SMS-a: „Po co ci to było?”
Ale dzieci zaczęły się uśmiechać częściej. Syn przestał się jąkać. Córka spała spokojnie.
Dziś mieszkamy sami w małym mieszkaniu na Targówku. Nie jest łatwo — czasem brakuje pieniędzy na wszystko poza czynszem i jedzeniem. Pracuję więcej niż kiedykolwiek, ale wieczorami siadamy razem przy stole i rozmawiamy bez strachu.
Czasem patrzę w lustro i widzę nową siebie — zmęczoną, ale silniejszą niż kiedykolwiek.
Czy było warto? Czy każda kobieta ma odwagę zawalczyć o siebie? Czy rodzina to naprawdę świętość za wszelką cenę?
Może ktoś z Was zna odpowiedź…