Znalazłam rachunek za kolację dla dwojga. Czy to już koniec mojego małżeństwa?

Wrócił późno w nocy i od razu wziął prysznic. Nie zdążył nawet zdjąć butów przy drzwiach, tylko rzucił marynarkę na krzesło i zniknął w łazience, jakby woda mogła zmyć z niego cały dzień. Słyszałam, jak odkręca kurek do oporu, jak kabina zachłystuje się parą. Minuty płynęły, a ja liczyłam je w głowie, jak kiedyś liczyłam ruchy kołyski, gdy nasza córka nie mogła zasnąć.

W tej ciszy, przerywanej tylko szumem wody, poczułam coś dziwnego – niepokój, który ściskał mnie w żołądku. Sięgnęłam po jego marynarkę, żeby powiesić ją na wieszak. Z kieszeni wypadł złożony na pół rachunek. Zwykły kawałek papieru, a jednak od razu wiedziałam, że to coś więcej. „Restauracja Pod Zegarem – kolacja dla dwojga, 312 złote” – przeczytałam na głos, jakby to miało sprawić, że cyferki znikną.

Usiadłam na krześle, ściskając rachunek tak mocno, że aż zadrżały mi ręce. Próbowałam sobie przypomnieć, czy mówił mi o jakiejś służbowej kolacji. Ale nie – ostatnio coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy. On wracał późno, ja zasypiałam z córką przy bajkach. Zawsze miał jakieś spotkania, projekty, terminy. „To tylko praca” – powtarzał. Ale czy praca zostawia ślady szminki na szklance i dwa zamówione desery?

Drzwi łazienki skrzypnęły. Wyszedł owinięty ręcznikiem, z mokrymi włosami i zmęczonym wzrokiem. Przez chwilę patrzył na mnie zaskoczony, jakby nie spodziewał się mnie tu zobaczyć.

– Coś się stało? – zapytał cicho.

– Znalazłam to – odpowiedziałam i podałam mu rachunek.

Jego twarz stężała. Przez sekundę widziałam w jego oczach strach, potem szybko założył maskę obojętności.

– To była służbowa kolacja – rzucił bez przekonania.

– Dla dwojga? Z dwoma deserami i winem za sto złotych? – głos mi się załamał.

Milczał. W tej ciszy usłyszałam własne serce bijące jak oszalałe. Czułam się jak dziecko przyłapane na kłamstwie, tylko że to nie ja kłamałam.

– Kto to był? – zapytałam w końcu.

– Anka z działu marketingu – odpowiedział zbyt szybko.

Znałam Ankę. Młoda, ładna, zawsze uśmiechnięta. Kiedyś nawet zaprosiła nas na grilla do siebie. Pamiętam, jak śmiała się z jego żartów i jak patrzył na nią wtedy…

– I co? – spytałam drżącym głosem. – To był tylko obiad?

Nie odpowiedział. Odwrócił wzrok i zaczął wycierać włosy ręcznikiem, jakby to miało zakończyć rozmowę.

– Michał! – krzyknęłam nagle. – Powiedz mi prawdę!

Wtedy spojrzał mi prosto w oczy. Po raz pierwszy od miesięcy zobaczyłam w nich coś więcej niż zmęczenie – zobaczyłam winę.

– Przepraszam – wyszeptał.

To jedno słowo roztrzaskało mnie na milion kawałków. Przepraszam? Za co? Za kolację? Za kłamstwa? Za to, że przez lata budowałam dom na piasku?

Wstałam i wyszłam do kuchni. Oparłam się o blat i próbowałam złapać oddech. W głowie miałam mętlik: obrazy z naszego ślubu, pierwsze wspólne wakacje nad Bałtykiem, narodziny Julki… Wszystko nagle straciło sens.

Następnego dnia Michał próbował rozmawiać. Tłumaczył się: „To nic nie znaczyło”, „Byłem zmęczony”, „To tylko chwila słabości”. Ale ja już nie słuchałam. Każde jego słowo bolało bardziej niż poprzednie.

Wieczorem zadzwoniła moja mama.

– Coś się stało? Słychać cię przez telefon jakbyś płakała…

Nie chciałam jej martwić, ale nie potrafiłam udawać.

– Michał mnie zdradził – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Wiesz… twój ojciec też kiedyś… Ale wybaczyłam mu dla ciebie i twojego brata – powiedziała po chwili mama.

Poczułam gniew. Dlaczego kobiety zawsze mają wybaczać? Dlaczego to my mamy być silne i rozumiejące?

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Julka pytała: „Mamo, dlaczego tata śpi na kanapie?” Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanki pytały: „Co się dzieje?” Udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale wieczorami płakałam do poduszki.

Pewnej nocy Michał przyszedł do mnie do sypialni.

– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedział cicho. – Kocham cię.

Spojrzałam na niego przez łzy.

– A ja już nie wiem, czy potrafię ci zaufać…

Zaczął płakać. Po raz pierwszy widziałam go takiego bezbronnego.

Minęły tygodnie. Chodziliśmy razem na terapię małżeńską. Były dni lepsze i gorsze. Czasem wydawało mi się, że możemy jeszcze wszystko naprawić, innym razem miałam ochotę spakować walizki i wyjechać z Julką gdzieś daleko.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na Michała bawiącego się z córką w ogrodzie. Wciąż boli mnie to wszystko, ale wiem jedno: nie chcę żyć w kłamstwie ani dla siebie, ani dla niej.

Czy można odbudować zaufanie po zdradzie? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Może czasem trzeba pozwolić sobie odejść…