„Znowu śpisz? Mógłbyś w końcu zrobić śniadanie dla Kuby!” – Ostatni dzień mojego małżeństwa w polskiej rzeczywistości
„Znowu śpisz? Mógłbyś w końcu zrobić śniadanie dla Kuby!” – te słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak alarm, który nie daje się wyłączyć. Otworzyłam oczy, czując ciężar powiek i jeszcze większy ciężar na sercu. To był telefon od teściowej, który obudził mnie tego ranka. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam w słuchawce jej zirytowany głos: „Agnieszka, Kuba jest głodny. Ty znowu śpisz? Mógłbyś w końcu zrobić śniadanie dla Kuby!”
Leżałam przez chwilę w łóżku, patrząc w sufit. Mój mąż Kuba spał obok mnie, oddychając ciężko, jakby to on był najbardziej zmęczonym człowiekiem na świecie. Przez moment miałam ochotę go obudzić i zapytać: „Dlaczego nie możesz sam zrobić sobie śniadania?” Ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Próbowałam już tyle razy. Zawsze kończyło się kłótnią albo jego obrażonym milczeniem.
Wstałam więc z łóżka, przeszłam przez zimny korytarz do kuchni i zaczęłam przygotowywać jajecznicę. Smażąc jajka, czułam narastającą złość. Przypomniałam sobie, jak kiedyś Kuba potrafił mnie zaskoczyć śniadaniem do łóżka, jak razem śmialiśmy się z nieudanych naleśników. Teraz wszystko było na mojej głowie – zakupy, sprzątanie, rachunki, nawet rozmowy z jego matką.
Kuba pojawił się w kuchni dopiero wtedy, gdy zapach jedzenia rozszedł się po mieszkaniu. Usiadł przy stole i nawet nie spojrzał na mnie. Przewijał coś na telefonie.
– Dzień dobry – powiedziałam cicho.
– Mhm – mruknął bez entuzjazmu.
– Twoja mama dzwoniła – dodałam, próbując nawiązać rozmowę.
– I co z tego? – odpowiedział chłodno.
Zamknęłam oczy na chwilę. Wzięłam głęboki oddech i postawiłam przed nim talerz z jajecznicą. W tym momencie poczułam się jak służąca we własnym domu.
Po śniadaniu Kuba wrócił do łóżka. Ja zaczęłam sprzątać kuchnię, a potem zajęłam się praniem. W międzyczasie dostałam SMS-a od teściowej: „Mam nadzieję, że Kuba już zjadł. Pamiętaj, żeby nie przesolić.”
Łzy napłynęły mi do oczu. Czułam się niewidzialna i niedoceniona. Przypomniałam sobie nasze początki – wspólne spacery po Krakowie, rozmowy do późna w nocy, plany na przyszłość. Gdzie to wszystko się podziało?
Po południu zadzwoniła moja mama.
– Aga, wszystko w porządku? – zapytała z troską.
– Tak… – skłamałam.
– Słyszę po głosie, że coś jest nie tak. Może przyjedziesz na weekend?
Pomyślałam o tym przez chwilę. Chciałam uciec, choćby na chwilę.
Wieczorem Kuba wyszedł z kolegami na piwo. Nie zapytał mnie nawet, czy mam jakieś plany. Siedziałam sama w salonie, patrząc na nasze wspólne zdjęcia na półce. Na jednym z nich uśmiechaliśmy się szeroko podczas wakacji nad morzem. Teraz ten uśmiech wydawał mi się obcy.
Kiedy Kuba wrócił po północy, był pijany i rozdrażniony.
– Czemu tu tak ciemno? – rzucił z pretensją.
– Bo spałam – odpowiedziałam spokojnie.
– Zawsze tylko śpisz albo narzekasz – burknął i poszedł do łazienki.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół naszego życia. Zdałam sobie sprawę, że od miesięcy nie czuję się kochana ani szanowana. Byłam dla Kuby wygodą, kimś kto ogarnia dom i załatwia sprawy za niego.
Rano obudziła mnie kolejna wiadomość od teściowej: „Agnieszka, pamiętaj o zakupach dla Kuby.”
Wstałam i spojrzałam na walizkę stojącą w szafie. Zaczęłam ją pakować bez słowa. Wrzucałam do niej ubrania, kosmetyki, kilka książek. Każdy ruch był jak wyzwolenie spod ciężaru codzienności.
Kuba wszedł do pokoju i spojrzał na mnie zdziwiony.
– Co robisz?
– Wyjeżdżam – odpowiedziałam spokojnie.
– Żartujesz sobie?
– Nie żartuję. Nie chcę już tak żyć.
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Potem wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.
Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, że przyjadę na kilka dni. Spakowałam ostatnie rzeczy i wyszłam z mieszkania bez oglądania się za siebie.
W drodze do mamy czułam ulgę i strach jednocześnie. Bałam się tego, co będzie dalej, ale wiedziałam jedno – nie mogę zmienić dorosłego człowieka. Mogę tylko uratować siebie.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy powinnam była walczyć dłużej? A może to właśnie była moja największa odwaga – odejść wtedy, gdy jeszcze miałam siłę? Jak myślicie – czy można nauczyć kogoś dorosłego odpowiedzialności za drugiego człowieka?