Między dumą a samotnością: historia jednej matki

Już od progu wiedziałam, że będzie źle. Ledwo przekroczyłam drzwi mieszkania mojej mamy, a ona już stała w korytarzu z zaciśniętymi ustami i wzrokiem, który mógłby roztrzaskać szkło. W rękach trzymałam torbę z rzeczami mojej córki i pluszowego misia – prezent od byłej teściowej. „Nie masz ani godności, ani sumienia” – powiedziała cicho, ale tak, że poczułam to w kościach. „Jak możesz pozwalać tej kobiecie przychodzić do naszej wnuczki?!”

Mam na imię Kinga. Mam trzydzieści dwa lata i czuję się, jakbym miała sto. Moja córka, Zosia, skończyła niedawno trzy lata. Jej ojciec, Paweł, zniknął z naszego życia tak nagle, jak się w nim pojawił. Zostałyśmy same – ja, Zosia i moja mama, Halina. Mieszkamy we trzy w kawalerce na warszawskim Bródnie. Każdy dzień to walka o przestrzeń, ciszę i odrobinę czułości.

Wszystko zaczęło się od tego nieszczęsnego spotkania w parku. Była teściowa, pani Barbara, zadzwoniła do mnie dzień wcześniej. „Kingo, wiem, że nie jest łatwo… Ale czy mogłabym zobaczyć Zosię? Przyniosę jej coś słodkiego.” Zgodziłam się bez wahania. W końcu to babcia. Zosia ją lubiła – pamiętała jej ciepłe ręce i zapach perfum.

Spotkałyśmy się pod blokiem. Barbara przyjechała nowym volvo, ubrana w elegancki płaszcz. Przyniosła Zosi wielkiego misia i czekoladki Wedla. Poszłyśmy razem na plac zabaw. Zosia śmiała się głośno, biegała między huśtawkami, a ja przez chwilę poczułam ulgę – ktoś jeszcze chce ją kochać.

W domu czekała już mama. Gdy tylko zobaczyła misia i czekoladki, wybuchła.

– Ty chyba zwariowałaś! – krzyknęła. – Przyjmujesz podarki od tej kobiety?! Ona cię wyrzuciła z mieszkania! To przez nią siedzisz tu ze mną na kupie!

– Mamo… To babcia Zosi. Ona nie jest winna temu, co zrobił Paweł.

– Nie jest winna?! – Halina aż się trzęsła. – To ona wychowała tego drania! To ona cię upokorzyła przy rozwodzie! A ty jeszcze pozwalasz jej dotykać dziecko?!

Nie miałam siły się kłócić. Położyłam Zosię spać i usiadłam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty. Mama chodziła po mieszkaniu jak tygrysica w klatce.

– Wiesz co? – syknęła nagle. – Ty zawsze wszystkich zdradzasz. Najpierw ojca zostawiłaś dla tego Pawła, a teraz mnie zostawiasz dla obcej baby z pieniędzmi!

– Mamo… Ja nikogo nie zdradzam. Chcę tylko, żeby Zosia miała rodzinę…

– Rodzinę?! Rodzina to my! A nie jakaś tam Barbara! – rzuciła ścierką o blat.

Pamiętam tamtą noc bardzo dokładnie. Siedziałam przy łóżku Zosi i patrzyłam na jej spokojną twarz. Myślałam o tym, jak bardzo chciałabym jej dać normalny dom. Bez awantur, bez krzyków, bez wiecznego poczucia winy.

Rano mama była jeszcze bardziej oschła niż zwykle. Nie odezwała się do mnie ani słowem przez cały dzień. Dopiero wieczorem wybuchła na nowo.

– Wiesz co? Może powinnaś się wyprowadzić do tej swojej Barbary! Skoro ona taka dobra babcia!

– Nie mam gdzie iść – odpowiedziałam cicho.

– To przestań robić ze mnie idiotkę! Albo ona, albo ja!

Przez chwilę miałam ochotę spakować walizkę i wyjść. Ale dokąd? Do wynajmowanego pokoju na obrzeżach miasta? Do schroniska dla samotnych matek? Nie miałam pieniędzy ani odwagi.

Z Pawłem rozstałam się rok temu. Pewnego dnia po prostu spakował swoje rzeczy i wyszedł. Bez słowa wyjaśnienia. Mieszkanie było własnością Barbary – nie miałam żadnych praw. Barbara była uprzejma, nawet pomogła mi znaleźć transport do mamy. Ale nie zaproponowała nic więcej.

Rozwód był formalnością – Paweł nie chciał walczyć o opiekę nad Zosią ani płacić alimentów. Sąd przyznał mi śmieszne pieniądze na dziecko, których i tak nigdy nie zobaczyłam.

Barbara czasem dzwoniła, pytała o Zosię, przynosiła prezenty. Nigdy nie rozmawiałyśmy o Pawle ani o tym, co się stało między mną a jej synem.

Mama nigdy jej tego nie wybaczyła.

Z czasem zaczęłam zauważać, że Halina coraz częściej wypomina mi wszystko: że nie mam pracy (bo kto zatrudni samotną matkę bez wsparcia?), że nie umiem sobie poradzić z życiem, że jestem za miękka dla ludzi.

Pewnego dnia wróciłam ze spaceru z Zosią i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z sąsiadką.

– Widzisz, Jadzia? Moja córka to taka miękka faja! Pozwala byłej teściowej przychodzić do dziecka! Ja bym jej drzwi przed nosem zatrzasnęła!

Sąsiadka spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Kinga… Może twoja mama ma rację? Może powinnaś być twardsza?

Poczułam się jak dziecko w podstawówce, które dostało uwagę do dzienniczka.

Wieczorem zadzwoniła Barbara.

– Kingo… Przepraszam, jeśli sprawiam ci kłopot… Chciałam tylko zobaczyć Zosię.

– To nie twoja wina – odpowiedziałam szczerze. – Po prostu… moja mama nie rozumie.

– Może powinnam przestać przychodzić?

– Nie… Proszę cię… Zosia cię potrzebuje.

Barbara milczała przez chwilę.

– Ty też potrzebujesz wsparcia, Kingo…

Zacisnęłam powieki, żeby nie rozpłakać się do telefonu.

Kilka dni później mama znów wybuchła.

– Wiesz co? Mam tego dość! Albo ona przestaje tu przychodzić, albo możesz sobie szukać innego dachu nad głową!

Wyszłam z Zosią na klatkę schodową. Stałyśmy tam przez godzinę – ja z płaczącym dzieckiem na rękach i torbą z ubraniami. Nikt się nami nie zainteresował.

W końcu mama otworzyła drzwi.

– No chodź już… Ale pamiętaj: żadnej Barbary więcej!

Wróciłyśmy do mieszkania. Przez kilka dni żyłyśmy jak duchy – każda zamknięta w swoim świecie żalu i pretensji.

Zaczęłam szukać pracy przez internet. Pisałam CV nocami, gdy Zosia spała na materacu obok mojego łóżka. Nikt nie odpowiadał na moje maile.

Barbara przysłała list – ręcznie napisany:

„Kingo,
Nie chcę być ciężarem dla Ciebie ani dla Zosi. Ale jeśli kiedyś będziesz potrzebowała pomocy – finansowej czy innej – proszę, daj mi znać. Jesteście moją rodziną.”

Schowałam ten list do szuflady i płakałam całą noc.

Kilka tygodni później mama zachorowała na grypę. Musiałam zawieźć ją do lekarza i opiekować się nią przez kilka dni. Wtedy pierwszy raz od dawna spojrzała na mnie inaczej.

– Przepraszam… Może za bardzo cię naciskam…

Nie odpowiedziałam nic. Było już za późno na przeprosiny.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy naprawdę jestem złą matką? Czy pozwolenie byłej teściowej na kontakt z dzieckiem pozbawia mnie dumy i sumienia? Czy może to właśnie miłość do dziecka wymaga czasem rezygnacji z własnej dumy?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina to tylko więzy krwi – czy może coś więcej?