Oddałam im wszystko, a teraz zostałam sama. Czy naprawdę na to zasłużyłam?

– Mamo, przecież mówiłem, że nie dam rady przyjechać w ten weekend – głos Pawła, mojego najstarszego syna, brzmiał zniecierpliwieniem przez telefon. – Mam dyżur w szpitalu, a potem muszę jeszcze zawieźć Olę na zajęcia z angielskiego.

Zacisnęłam palce na słuchawce. – Rozumiem, synku. Może następnym razem…

Rozmowa urwała się szybko. Zostałam sama w kuchni, wśród zapachu świeżo upieczonego sernika, który upiekłam specjalnie dla niego. Sernik stygnął na stole, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. To już trzeci raz w tym miesiącu, kiedy dzieci odwołały wizytę. Ania napisała tylko krótkiego SMS-a: „Mamo, przepraszam, ale Michał ma gorączkę. Może w przyszłym tygodniu?”

Kiedyś nasz dom tętnił życiem. Śmiech dzieci odbijał się od ścian, a ja biegałam między kuchnią a pokojem, dbając o to, by niczego im nie brakowało. Mój mąż, Zbyszek, zmarł nagle pięć lat temu. Od tamtej pory to ja byłam ostoją rodziny – przynajmniej tak mi się wydawało.

Teraz cisza w mieszkaniu boli bardziej niż cokolwiek innego. Każdy dzień wygląda podobnie: kawa o ósmej, krótki spacer do sklepu, potem telewizja i czekanie na telefon. Czasem dzwoni sąsiadka pani Halina, ale rozmowy z nią są powierzchowne – o pogodzie, o cenach w Biedronce.

Pamiętam, jak Paweł był mały i miał astmę. Całe noce czuwałam przy jego łóżku, słuchając jego oddechu. Anię wspierałam w nauce do matury, kiedy płakała ze zmęczenia i strachu przed egzaminem. Zawsze byłam – gotowa pomóc, wysłuchać, przytulić.

A teraz? Teraz jestem tylko „mamą na telefon”, którą można przeprosić SMS-em.

W zeszłym tygodniu próbowałam porozmawiać z Anią poważniej:
– Córeczko, może przyjedziesz na niedzielny obiad? Tak dawno cię nie widziałam…
– Mamo, naprawdę nie mam kiedy. Praca mnie wykańcza, Michał ciągle chory… Sama rozumiesz.
– Ale przecież zawsze znajdowałaś czas…
– Mamo! – przerwała mi zirytowana. – To nie jest takie proste jak kiedyś!

Zamilkłam. Nie chciałam być ciężarem.

Wieczorami przeglądam stare albumy ze zdjęciami. Widzę siebie młodą – uśmiechniętą, trzymającą dzieci za ręce podczas wakacji nad morzem. Wtedy wydawało mi się, że jeśli dam im wszystko – swój czas, energię, serce – to kiedyś mi się odwdzięczą. Że będziemy rodziną na dobre i złe.

Czasem zastanawiam się, czy popełniłam błąd. Może za bardzo ich chroniłam? Może powinnam była nauczyć ich odpowiedzialności za relacje? Zbyszek zawsze powtarzał: „Nie możesz żyć tylko dla dzieci”. Ale ja nie umiałam inaczej.

Wczoraj zadzwoniła pani Halina:
– Pani Zosiu, może pójdziemy razem do kina? Grają nowy film o miłości…
– Dziękuję, pani Halino. Może innym razem…

Nie miałam siły udawać radości.

Dziś rano zadzwonił Paweł:
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć…
Serce mi zamarło.
– Słucham?
– Przenoszą mnie do Warszawy. Będę miał więcej pracy…
– To znaczy… rzadziej będziesz przyjeżdżał?
– No tak… Ale będę dzwonił! Obiecuję!

Po rozmowie długo siedziałam w fotelu. Patrzyłam przez okno na szare bloki i myślałam o tym, jak bardzo jestem sama.

Czasem mam ochotę krzyknąć: „Dlaczego mnie zostawiliście?!” Ale wiem, że nie mogę tego zrobić. Nie chcę ich obciążać swoimi uczuciami.

Wieczorem przyszła Ania z Michałem. Weszli bez pukania – jak dawniej.
– Mamo… – Ania spojrzała na mnie niepewnie. – Przepraszam, że tak rzadko się odzywam. Wiem, że ci ciężko…
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się.
– Ja tylko chciałam być potrzebna…
Ania objęła mnie mocno.
– Jesteś nam potrzebna. Tylko życie nas czasem przerasta…

Siedzieliśmy razem przy stole. Michał bawił się klockami na dywanie. Przez chwilę poczułam się znów jak matka – ważna i kochana.

Ale kiedy wyszli, znów ogarnęła mnie pustka.

Czy naprawdę tak musi wyglądać starość? Czy poświęcenie dla rodziny zawsze kończy się samotnością? A może powinnam nauczyć się żyć dla siebie?

Może ktoś z Was też czuje się opuszczony przez najbliższych? Jak sobie z tym radzicie? Czy można jeszcze odzyskać bliskość z dziećmi?