Siostrzana krew – historia, która boli do dziś
Drzwi zadzwoniły tak gwałtownie, że aż podskoczyłam na krześle. Była sobota, ósma rano, a ja właśnie kończyłam kawę, patrząc przez okno na szare bloki mojego osiedla w Gdańsku. Mąż wyjechał na ryby do Kartuz, syn z rodziną miał przyjechać dopiero po południu. Byłam sama – i szczerze mówiąc, ceniłam sobie te chwile ciszy. Ale ten dzwonek… coś w nim było niepokojącego.
Podniosłam się niechętnie i otworzyłam drzwi. Na wycieraczce stała ona – moja młodsza siostra, Kinga. Ta sama, z którą nie rozmawiałam od pięciu lat. Ta sama, która kiedyś była moją najlepszą przyjaciółką, a potem… potem wszystko się posypało.
– Cześć, Anka – powiedziała cicho, jakby bała się, że zaraz zamknę jej drzwi przed nosem.
Zaniemówiłam. Przez chwilę miałam ochotę właśnie to zrobić – zamknąć drzwi i wrócić do swojego świata, w którym jej nie było. Ale przecież to moja siostra. Krew z mojej krwi.
– Wejdź – powiedziałam w końcu i odsunęłam się na bok.
Kinga zdjęła buty i rozejrzała się po mieszkaniu. Przez moment poczułam się tak, jakbyśmy znów były nastolatkami w naszym starym domu w Elblągu. Ale to złudzenie prysło natychmiast.
– Ładnie tu masz – rzuciła, ale jej głos był napięty.
– Siadaj. Kawy? – zaproponowałam, choć ręce mi drżały.
– Poproszę.
W kuchni panowała niezręczna cisza. Zaparzyłam kawę i postawiłam przed nią kubek z napisem „Najlepsza Siostra”. Ironia losu – dostałam go od niej na trzydzieste urodziny.
– Co cię sprowadza? – spytałam w końcu.
Kinga spuściła wzrok.
– Nie wiem nawet, od czego zacząć…
Milczałyśmy przez chwilę. W końcu odezwała się znowu:
– Wiesz… Mama jest w szpitalu. Znowu. Tym razem poważnie.
Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mama… Ostatni raz widziałam ją na pogrzebie taty dwa lata temu. Od tamtej pory tylko krótkie telefony na święta.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? – zapytałam ostro.
Kinga wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że sama zadzwonisz. Że ci nie zależy…
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież to ona przestała się odzywać po tamtej awanturze o spadek po babci. To ona wyjechała do Warszawy i urwała kontakt.
– Nie przyszłaś tu tylko po to, żeby mi powiedzieć o mamie – stwierdziłam chłodno.
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Anka… Ja wiem, że zawaliłam. Ale jestem sama. Michał mnie zostawił. Straciłam pracę. Nie mam dokąd pójść…
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Widziałam w jej oczach rozpacz i dumę jednocześnie. Przypomniały mi się wszystkie nasze dziecięce kłótnie – o lalki, o uwagę mamy, o chłopaków…
– Chcesz u mnie zostać? – spytałam cicho.
Kinga skinęła głową.
– Tylko na kilka dni… Proszę.
Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, że jeśli ją wyrzucę, już nigdy sobie tego nie wybaczę.
– Zostań ile chcesz – powiedziałam w końcu.
Przez następne dni mieszkałyśmy razem jak dwie obce kobiety pod jednym dachem. Kinga spała na kanapie w salonie i całe dnie spędzała na rozmowach przez telefon albo przeglądaniu ofert pracy. Ja chodziłam do pracy do szkoły i wracałam coraz bardziej zmęczona tą sytuacją.
W czwartek wieczorem wybuchła awantura. Siedziałyśmy przy kolacji, kiedy zadzwonił mój syn Bartek.
– Mamo, będziemy jutro z Mają i małym po południu! – krzyczał radośnie do słuchawki.
Kinga spojrzała na mnie z ukosa.
– No tak, twoja idealna rodzina…
Zignorowałam jej ton.
– Tak, czekam na was! – odpowiedziałam synowi i rozłączyłam się.
Kinga nagle wybuchła:
– Zawsze wszystko ci wychodziło! Dobra praca, mąż cię kocha, dzieci cię odwiedzają… A ja? Ja zawsze byłam tą gorszą!
Patrzyłam na nią osłupiała.
– Przestań! Myślisz, że moje życie jest takie idealne? Nie masz pojęcia, ile mnie to kosztowało!
– Ale zawsze byłaś lepsza! Mama cię kochała bardziej!
Tego było za wiele.
– Kinga! To nieprawda! Ty zawsze byłaś jej oczkiem w głowie! To ja musiałam być odpowiedzialna za wszystko!
Wybuchłyśmy płaczem obie naraz. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, łzy spływały nam po policzkach.
– Przepraszam – wyszeptała w końcu Kinga. – Po prostu… boję się być sama.
Podeszłam do niej i objęłam ją mocno. Po raz pierwszy od lat poczułam, że znów mam siostrę.
Następnego dnia pojechałyśmy razem do szpitala do mamy. Leżała blada i słaba na łóżku, ale gdy nas zobaczyła razem, uśmiechnęła się przez łzy.
– Moje dziewczynki… Razem…
To był początek czegoś nowego między nami. Nie było łatwo – musiałyśmy przepracować lata żalu i pretensji. Ale powoli zaczynałyśmy rozmawiać jak dawniej. Kinga znalazła pracę w Gdańsku i wynajęła kawalerkę niedaleko mnie. Czasem przychodzi na kawę i przynosi świeże bułki z piekarni za rogiem – tak jak kiedyś robiła mama.
Często myślę o tym wszystkim i pytam siebie: ile rodzinnych ran można naprawdę uleczyć? Czy da się odbudować więź po tylu latach milczenia? Może najważniejsze to po prostu spróbować…