Wyrzuciłam własną matkę z domu – czy jestem potworem?
Musiałam wyrzucić matkę z domu. Nie mogłam dłużej znosić jej zachowania. To nie była jedna kłótnia, nie był to nagły wybuch – to była kropla, która przelała czarę goryczy po latach narastającego bólu. Pamiętam ten wieczór, jakby wydarzył się wczoraj. Stałam w kuchni, ręce mi się trzęsły, a w gardle miałam gulę tak wielką, że ledwo mogłam oddychać. Za ścianą płakała moja córka, a mąż – ten spokojny, cichy człowiek – siedział przy stole z głową w dłoniach. A moja matka? Stała naprzeciwko mnie, z tym swoim chłodnym, pogardliwym spojrzeniem, jakby to ona była ofiarą.
– Znowu robisz z siebie męczennicę, Kinga – powiedziała, przeciągając moje imię, jakby było przekleństwem. – Gdyby nie ja, nie miałabyś nawet tego mieszkania! Powinnaś być wdzięczna!
Wtedy coś we mnie pękło. Przez lata pozwalałam jej na wszystko: na krytykę, na wtrącanie się w moje małżeństwo, na podważanie moich decyzji jako matki. Ale tego dnia zobaczyłam łzy mojej ośmioletniej Poli i wiedziałam, że jeśli nie postawię granicy, stracę wszystko, co kocham.
Moja matka, Barbara, była kobietą silną, dominującą, zawsze musiała mieć ostatnie słowo. Po śmierci ojca zostałyśmy same. Miałam wtedy dwanaście lat i to ona była moim całym światem. Ale jej miłość była jak żelazny uścisk – dusiła mnie, nie pozwalała oddychać. Każda moja decyzja była podważana, każdy wybór krytykowany. Nawet kiedy poznałam Pawła, mojego męża, usłyszałam:
– On jest za miękki. Z takim facetem daleko nie zajdziesz.
Ale ja byłam zakochana. Wbrew jej radom wyszłam za Pawła, zamieszkaliśmy w kawalerce na Retkini, a potem, gdy urodziła się Pola, przeprowadziliśmy się do większego mieszkania – tego, które dostałam po babci. I wtedy matka wróciła do mojego życia z całą swoją siłą.
Najpierw przychodziła raz w tygodniu. Potem coraz częściej. Po rozwodzie z drugim mężem została sama i… po prostu się wprowadziła. Bez pytania. Pewnego dnia wróciłam z pracy, a ona już rozpakowywała swoje rzeczy w moim dawnym pokoju.
– Przecież i tak stoi pusty – rzuciła. – A ja nie będę płacić za wynajem, skoro mam gdzie mieszkać.
Paweł próbował protestować, ale matka była nie do ruszenia. Zaczęły się codzienne awantury o wszystko: o to, jak gotuję zupę, jak ubieram Polę, jak rozmawiam z mężem. Każde nasze śniadanie zamieniało się w przesłuchanie.
– Pola powinna jeść więcej warzyw! – krzyczała. – Ty ją rozpuszczasz!
– Mamo, proszę cię… – próbowałam tłumaczyć.
– Nie mów mi, jak mam wychowywać wnuczkę! – ucinała.
Pola zaczęła się jąkać. Paweł coraz częściej wychodził z domu pod byle pretekstem. Ja… ja przestałam spać. Budziłam się w nocy z poczuciem winy, że nie potrafię ochronić własnej rodziny.
Pewnego dnia Pola wróciła ze szkoły zapłakana. Znalazłam ją skuloną pod biurkiem.
– Co się stało, kochanie? – zapytałam, klękając obok niej.
– Babcia powiedziała, że jak będę niegrzeczna, to zabierze mnie do siebie i już nigdy nie zobaczę taty… – szlochała.
Wtedy po raz pierwszy poczułam do własnej matki nienawiść. Zadzwoniłam do Pawła. Przyszedł od razu.
– Kinga, musimy coś zrobić – powiedział cicho. – Ja już nie daję rady.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Matka patrzyła na nas z wyższością.
– O co znowu chodzi? – zapytała.
– Mamo, musisz się wyprowadzić – powiedziałam drżącym głosem.
– Co?! – wybuchła śmiechem. – Chyba żartujesz!
– Nie żartuję. To jest mój dom. Moja rodzina. Zniszczyłaś już wystarczająco dużo.
– Jesteś niewdzięczna! Poświęciłam dla ciebie życie! – wrzeszczała.
– Może właśnie dlatego nie potrafisz być szczęśliwa – odpowiedział Paweł spokojnie.
Matka spakowała się w nocy. Rano już jej nie było. Zostawiła tylko kartkę: „Jeszcze pożałujesz”.
Pierwsze dni były koszmarem. Pola budziła się z krzykiem, szukając babci. Paweł miał wyrzuty sumienia, ja płakałam po nocach. Ale po tygodniu… poczułam ulgę. W domu zrobiło się ciszej, spokojniej. Pola zaczęła się uśmiechać. Paweł wrócił do życia.
Matka przez kilka miesięcy nie odzywała się wcale. Potem zaczęły przychodzić SMS-y: „Jesteś potworem”, „Zniszczyłaś mi życie”. Nie odpowiadałam. Wiedziałam, że jeśli raz się złamię, wszystko wróci.
Czasem spotykam ją na rynku. Odwraca wzrok. Słyszę od sąsiadek, że opowiada o mnie niestworzone rzeczy. Że wyrzuciłam ją na bruk, że jestem wyrodną córką. Ale nikt nie pyta, co działo się za zamkniętymi drzwiami.
Dziś, po roku od tamtej nocy, wciąż budzę się czasem z poczuciem winy. Ale patrzę na Polę, na Pawła i wiem, że zrobiłam to, co musiałam. Czy jestem potworem? Czy można być dobrą córką, chroniąc siebie przed własną matką? Czy ktoś z was musiał kiedyś wybierać między rodziną a rodzicem? Napiszcie mi, bo czasem wciąż nie wiem, czy postąpiłam słusznie.