Zostawiłam swoje dziecko w szpitalu – czy można mi wybaczyć?
– Magda, nie możesz tego zrobić! – głos mojej mamy odbijał się echem od białych ścian szpitalnej sali. Stała nade mną z roztrzęsionymi rękami, a ja patrzyłam w sufit, próbując nie płakać. Właśnie podpisałam dokumenty. Mój synek, Kacper, miał zostać w szpitalu. Ja miałam wrócić do domu sama.
Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumiecie, jak bardzo bolała mnie ta decyzja. Ale spróbuję Wam opowiedzieć, jak do niej doszło. Może ktoś z Was poczuje to, co ja czułam – ten strach, tę bezradność, tę pustkę.
Mam na imię Magda. Mam 32 lata, skończyłam psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowałam w poradni, pomagałam innym radzić sobie z kryzysami. Ironia losu – kiedy sama znalazłam się na dnie, nie potrafiłam pomóc sobie.
Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam już sama. Mój partner, Tomek, odszedł ode mnie dwa miesiące wcześniej. Powiedział, że nie jest gotowy na dziecko, że to nie jego czas. Zostawił mnie z kredytem na mieszkanie i rozbitymi marzeniami o rodzinie.
Przez całą ciążę walczyłam z lękiem. Bałam się o przyszłość, o to, czy dam radę być dobrą matką. Moja mama powtarzała: „Jakoś to będzie, Magda. My Polki jesteśmy silne.” Ale ja czułam się coraz słabsza.
W szpitalu wszystko przebiegło książkowo. Położne były cudowne. Kacper urodził się zdrowy – 3,5 kilo szczęścia. Ale kiedy położna położyła mi go na piersi, poczułam… pustkę. Nie miłość. Nie radość. Tylko strach i ciężar odpowiedzialności, który mnie przygniatał.
Przez trzy dni leżałam na oddziale poporodowym i patrzyłam na inne matki. One tuliły swoje dzieci, śmiały się przez łzy zmęczenia. Ja nie mogłam nawet spojrzeć na Kacpra bez poczucia winy i paniki. W nocy płakałam w poduszkę, modląc się, żeby ktoś mnie zrozumiał.
Pewnego ranka przyszła do mnie psycholog szpitalna. Zapytała cicho:
– Magdo, czy chcesz o czymś porozmawiać?
Zaczęłam mówić. O tym, że boję się wrócić do pustego mieszkania z dzieckiem. O tym, że nie mam siły wstać z łóżka. O tym, że myślę o tym, żeby po prostu… zniknąć.
– To może być depresja poporodowa – powiedziała delikatnie. – Potrzebujesz pomocy.
Ale ja wiedziałam jedno: nie mogę zabrać Kacpra do domu. Nie mogę być dla niego matką, której potrzebuje.
Mama przyjechała do szpitala tego samego dnia.
– Magda! Co ty wyprawiasz? Przecież to twoje dziecko! – krzyczała przez łzy.
– Mamo… Ja go kocham. Ale nie potrafię być jego mamą. Nie teraz.
– To minie! Pomogę ci! – błagała.
– Nie chcę go skrzywdzić…
Podpisałam dokumenty przy asyście pielęgniarki i pracownika opieki społecznej. Czułam się jak potwór.
Wróciłam do domu sama. Przez pierwsze dni nie wychodziłam z łóżka. Telefon dzwonił bez przerwy – mama, siostra, koleżanki z pracy. Nikt nie rozumiał mojej decyzji.
W końcu przyszła do mnie sąsiadka, pani Zosia.
– Magda… Ja też kiedyś zostawiłam córkę u mojej mamy na pół roku po porodzie. Nie dawałam rady. Ale wróciłam po nią i dziś jesteśmy sobie bliskie jak nigdy.
Jej słowa były jak plaster na ranę. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Zaczęłam chodzić na terapię. Powoli wracały mi siły. Zrozumiałam, że depresja poporodowa to nie jest moja wina – to choroba.
Mama przestała się odzywać na kilka tygodni. Potem napisała SMS-a: „Kocham cię mimo wszystko.”
Czasem śni mi się Kacper – widzę jego małe rączki i czuję zapach noworodka. Budzę się z płaczem i pytaniem: czy kiedyś mi wybaczy?
Wiem jedno: zrobiłam to z miłości i strachu jednocześnie. Chciałam dać mu szansę na lepsze życie niż to, które mogłabym mu wtedy zaoferować.
Czy jestem potworem? Czy można mi wybaczyć? Czy któraś z Was też czuła się kiedyś tak bezradna?