Gdy Zuzanna spotkała Kubę w parku: Historia, która zmieniła nasze życie na zawsze
— Zuzanna, co ty robisz? — głos mojego męża, Marka, przeszył ciszę, gdy stałam przy oknie, wpatrując się w park naprzeciwko naszego bloku. Słońce ledwo przebijało się przez szare chmury, a liście wirujące na wietrze tworzyły melancholijny obraz. Ale to nie pogoda przykuła moją uwagę. To był on — chłopiec w za dużej kurtce, z potarganymi włosami, który od rana samotnie huśtał się na tej samej huśtawce.
— Marek, widzisz tego chłopca? — zapytałam cicho. — On tu jest codziennie. Zawsze sam.
Mąż wzruszył ramionami. — Może czeka na rodziców? Może to tylko chwilowe.
Ale ja wiedziałam, że to nie jest chwilowe. Widziałam go już od tygodnia. Zawsze sam, z oczami wbitymi w ziemię, jakby świat go nie obchodził. Tego dnia postanowiłam podejść.
— Cześć — powiedziałam niepewnie, siadając na ławce obok huśtawki. — Jak masz na imię?
Chłopiec spojrzał na mnie nieufnie. — Kuba — odpowiedział cicho.
— Czekasz na kogoś?
Pokręcił głową. — Mama pracuje. Tata… nie wiem gdzie jest tata.
Zamarłam. W jego głosie było coś, co ścisnęło mi serce. Przez chwilę milczeliśmy, słuchając szelestu liści.
— Chcesz pograć w piłkę? — zaproponowałam, próbując rozluźnić atmosferę.
Wzruszył ramionami i podszedł do mnie powoli. Graliśmy przez chwilę, ale widziałam, że jego myśli są gdzie indziej. Kiedy wróciłam do domu, nie mogłam przestać o nim myśleć.
Wieczorem Marek wrócił z pracy zmęczony i zirytowany korkami. Zastał mnie siedzącą przy stole z pustym talerzem przed sobą.
— Co się dzieje? — zapytał z troską.
Opowiedziałam mu o Kubie. O tym, jak codziennie jest sam, jak wygląda na zagubionego i smutnego.
— Zuzanna, rozumiem twoje emocje, ale to nie nasza sprawa. Nie możemy ratować całego świata — powiedział stanowczo.
Ale ja już podjęłam decyzję. Następnego dnia poszłam do szkoły podstawowej, do której — jak się dowiedziałam — chodzi Kuba. Porozmawiałam z wychowawczynią. Okazało się, że matka Kuby pracuje na dwie zmiany w sklepie spożywczym, ojciec odszedł kilka miesięcy temu i nie daje znaku życia. Chłopiec często zostaje sam do późna.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Marek patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Chcesz się w to wmieszać? Przecież mamy własne problemy! Kredyt, twoja praca… — wyliczał.
— Ale Marek, on jest dzieckiem! Nie możemy udawać, że nie widzimy!
Zaczęły się kłótnie. Marek uważał, że przesadzam, że powinnam zająć się naszym życiem. Ja czułam, że jeśli nie pomogę Kubie, nie będę mogła spojrzeć sobie w oczy.
Zadzwoniłam do MOPS-u. Opowiedziałam o sytuacji Kuby. Urzędniczka była uprzejma, ale wyczułam w jej głosie rutynę i zmęczenie.
— Proszę pani, takich dzieci jest wiele… Robimy co możemy.
Nie mogłam spać tej nocy. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy powinnam była się wtrącać? Czy może rzeczywiście powinnam skupić się na własnej rodzinie?
Kilka dni później spotkałam matkę Kuby pod sklepem. Była wyczerpana, z siatkami pełnymi tanich zakupów.
— Przepraszam, że zaczepiam… Jestem Zuzanna, mieszkam naprzeciwko parku. Często widuję Kubę…
Kobieta spojrzała na mnie z rezygnacją.
— Wiem… Przepraszam panią za wszystko. Staram się jak mogę… Ale nie daję rady.
Zaproponowałam pomoc: mogłabym odbierać Kubę ze szkoły, czasem zrobić mu obiad. Kobieta rozpłakała się na środku ulicy.
— Nikt nigdy mi nie zaproponował pomocy… Wszyscy tylko oceniają.
Od tego dnia Kuba zaczął przychodzić do nas po szkole. Na początku był zamknięty w sobie, ale powoli otwierał się coraz bardziej. Razem gotowaliśmy obiady, graliśmy w planszówki. Marek początkowo był sceptyczny, ale widząc uśmiech Kuby po raz pierwszy od tygodni, zmiękł.
Jednak nie wszystko było takie proste. Sąsiedzi zaczęli plotkować: „Po co jej to?”, „Niech lepiej zajmie się własnym mężem!”. Moja matka zadzwoniła z pretensjami:
— Zuzia, po co ci to? Jeszcze będą kłopoty!
Ale ja czułam, że robię coś ważnego.
Pewnego wieczoru Kuba zapytał mnie szeptem:
— Czy mogę mówić do pani „ciociu”?
Łzy napłynęły mi do oczu.
Marek coraz częściej rozmawiał z Kubą o piłce nożnej i komputerach. Zaczęliśmy funkcjonować jak rodzina — choć nie była to rodzina idealna.
Niestety, pewnego dnia matka Kuby dostała propozycję pracy w innym mieście i musiała wyjechać. Przyszła do nas ze łzami w oczach:
— Nie wiem co robić… Nie stać mnie na opiekunkę… Może państwo moglibyście…?
Staliśmy przed najtrudniejszą decyzją w życiu: czy możemy zostać rodziną zastępczą dla Kuby?
Marek długo milczał. W końcu powiedział:
— Jeśli ty czujesz, że dasz radę… Ja też spróbuję.
Złożyliśmy papiery do sądu rodzinnego. Procedury ciągnęły się miesiącami: wywiady środowiskowe, wizyty kuratora, rozmowy z psychologiem. Było ciężko — psychicznie i finansowo.
Ale kiedy po raz pierwszy usłyszałam „ciociu Zuzanno”, a potem „mamo”, wiedziałam, że było warto.
Dziś Kuba ma już czternaście lat. Jest pogodnym chłopakiem, dobrze się uczy i ma przyjaciół. Nasza rodzina przeszła przez burzę — ale wyszliśmy z niej silniejsi.
Czasem patrzę przez okno na park i myślę: ile jeszcze takich dzieci czeka na swoją szansę? Czy każdy z nas ma odwagę ją komuś dać?