Kiedy bycie babcią staje się ciężarem: Moja walka o własne życie po sześćdziesiątce
– Mamo, możesz dziś odebrać Olę z przedszkola? – głos mojej córki, Magdy, drżał lekko w słuchawce. – Tomek ma gorączkę, a ja muszę zostać dłużej w pracy.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, poczułam znajome ukłucie w żołądku. To nie był pierwszy raz w tym tygodniu. Właściwie, od kiedy przeszłam na emeryturę, takie prośby stały się codziennością. Oczywiście, kocham moje wnuki. Ola i Tomek są moim oczkiem w głowie. Ale coraz częściej łapię się na tym, że czuję się jak pomoc domowa na pełen etat, a nie jak babcia z obrazka – ta, która piecze szarlotkę i opowiada bajki tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę.
Zawsze myślałam, że po sześćdziesiątce w końcu przyjdzie moje życie. Że kiedy już nikt nie będzie ode mnie niczego oczekiwał, kiedy dzieci się usamodzielnią, a z pracy przejdę na emeryturę – zacznę oddychać. Zrobię to, czego nigdy nie było czasu zrobić. Pojadę nad morze wtedy, kiedy nie ma tłumów. Nauczę się włoskiego. Pójdę na jogę, zapiszę się na kurs malarstwa. Tymczasem moje dni zaczęły wyglądać jak powtórka z rozrywki: śniadanie, szybkie zakupy, odbiór wnuków, obiad, zabawa, bajka, kolacja. Wieczorem padałam na łóżko zmęczona bardziej niż po całym dniu pracy w szkole.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz odważyłam się powiedzieć Magdzie „nie”.
– Mamo, czy możesz zostać z dziećmi w sobotę? Chcielibyśmy z Piotrem wyskoczyć do kina.
– Wiesz co, Magda… – zaczęłam niepewnie. – Umówiłam się z koleżanką na spacer po Łazienkach.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam jej oddech. – Ale przecież zawsze możesz się z nią spotkać innym razem…
– Magda, ja też mam swoje plany – powiedziałam cicho.
Rozłączyła się szybko. Wieczorem dostałam SMS-a: „Nie sądziłam, że własna matka odmówi mi pomocy”.
Czułam się, jakbym zdradziła jakiś niewidzialny kodeks „dobrej babci”. Przecież wszyscy wokół powtarzają: „Babcia jest od pomagania”. Ale czy naprawdę tylko do tego się nadaję? Czy moje życie już się skończyło i teraz mam być tylko tłem dla młodszych?
Zaczęłam rozmawiać o tym z koleżankami z osiedla. Okazało się, że nie jestem sama. Basia opowiadała mi, jak jej synowa potrafi zadzwonić o szóstej rano z prośbą o opiekę nad wnuczką, bo „przecież i tak nie pracuje”. Zosia przyznała, że boi się odmówić córce, bo ta od razu robi jej wyrzuty sumienia.
– Jadwiga, my jesteśmy pokoleniem kobiet do wszystkiego – westchnęła Basia. – Najpierw dzieci, potem praca, teraz wnuki. A gdzie my w tym wszystkim?
Zaczęłam coraz częściej myśleć o tym, co by było, gdybym naprawdę postawiła na swoim. Gdybym wyjechała nad morze sama, bez pytania kogokolwiek o zgodę? Gdybym zapisała się na kurs włoskiego i powiedziała rodzinie: „W środy mnie nie ma”? Ale za każdym razem pojawiało się poczucie winy. Przecież Magda ma ciężko w pracy. Piotr często wyjeżdża służbowo. A dzieci tak bardzo mnie kochają…
Pewnego dnia Ola przyszła do mnie z rysunkiem. Byłam na nim narysowana z wielkim sercem i napisem „Najlepsza babcia na świecie”. Uśmiechnęłam się przez łzy. Czy naprawdę jestem najlepsza wtedy, kiedy zapominam o sobie?
Wieczorem zadzwonił mój syn Marek.
– Mamo, wszystko w porządku? Magda mówiła, że byłaś ostatnio jakaś smutna.
– Marek… – zawahałam się. – Chyba po prostu jestem zmęczona. Chciałabym czasem zrobić coś dla siebie.
– To powiedz im o tym! – usłyszałam w jego głosie nutę troski i zaskoczenia jednocześnie. – Przecież nie jesteś robotem.
Łatwo powiedzieć…
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Magdą szczerze.
– Córciu – zaczęłam delikatnie – bardzo kocham Olę i Tomka. Ale ja też mam swoje potrzeby. Chciałabym czasem odpocząć albo zrobić coś dla siebie.
Magda patrzyła na mnie długo bez słowa.
– Myślałam… – zaczęła cicho – że ty tego chcesz. Że lubisz być z dziećmi.
– Lubię – odpowiedziałam szczerze – ale nie chcę być tylko babcią do pomocy. Chcę być też Jadwigą.
Nie było łatwo. Przez kilka dni czułam napięcie między nami. Magda była oschła, rzadziej dzwoniła. Ale po tygodniu zadzwoniła z pytaniem:
– Mamo, a może chciałabyś pojechać z nami nad morze? Albo sama?
Poczułam ulgę i wdzięczność.
Dziś coraz częściej mówię „nie” bez wyrzutów sumienia. Zaczynam uczyć się włoskiego online, chodzę na jogę do domu kultury i planuję samotny wyjazd do Sopotu poza sezonem.
Czasem jednak wracają stare lęki: czy nie jestem samolubna? Czy nie powinnam być bardziej „dla rodziny”? Ale potem patrzę w lustro i widzę kobietę, która po raz pierwszy od lat zaczyna żyć dla siebie.
Czy naprawdę musimy wybierać między byciem dobrą babcią a byciem sobą? Czy nasze marzenia są mniej ważne tylko dlatego, że mamy już wnuki? Może czas napisać nowy kodeks – taki, w którym jest miejsce i dla rodziny, i dla siebie samej.