Między Siostrami: Walka o Dom i Rodzinę
— Bożena, czy ty nie masz sumienia? Masz już cztery mieszkania, po co ci jeszcze jedno? A gdzie ja z mamą mamy iść, pod most? — mój głos drżał, a łzy napływały mi do oczu, kiedy po raz kolejny próbowałam przemówić siostrze do rozsądku. Stałyśmy naprzeciw siebie w kuchni naszego rodzinnego mieszkania na warszawskim Mokotowie, gdzie ściany pamiętały jeszcze śmiech naszego ojca i zapach niedzielnych obiadów. Teraz jednak czułam tylko zimno i obcość, jakby to miejsce już nie należało do mnie.
Bożena patrzyła na mnie z chłodną determinacją. — To nie twoja sprawa, Anka. Tata zapisał mieszkanie na mnie, wszystko jest zgodnie z prawem. Ty i mama możecie sobie coś wynająć. Ja mam swoje życie, swoje plany.
— Swoje życie? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Masz cztery mieszkania! Wynajmujesz je obcym ludziom, a własnej rodzinie chcesz odebrać dach nad głową?
Bożena wzruszyła ramionami. — To nie moja wina, że ty nigdy nie potrafiłaś zadbać o siebie. Zresztą mama jest już stara, długo tu nie pomieszka.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Mama siedziała w swoim pokoju, słaba po ostatniej operacji serca, a ja wiedziałam, że każda zmiana miejsca mogłaby ją zabić. Przez chwilę miałam ochotę rzucić się na Bożenę, potrząsnąć nią, zmusić do współczucia. Ale ona była nieugięta.
Nie spałam tej nocy. Siedziałam przy łóżku mamy i patrzyłam na jej spokojną twarz. Wspominałam dzieciństwo — jak Bożena zawsze była tą silniejszą, przebojową, ulubienicą taty. Ja byłam tą cichą, która zostawała w domu, opiekowała się mamą, kiedy tata pił za dużo albo kiedy Bożena wyjeżdżała na kolejne studia czy zagraniczne praktyki. Nigdy nie zazdrościłam jej sukcesów. Ale teraz… teraz czułam tylko żal i gniew.
Rano zadzwonił telefon. To był mecenas Nowakowski, prawnik Bożeny. — Pani Anno, zgodnie z testamentem pana Stanisława mieszkanie należy do pani siostry. Proszę przygotować się do opuszczenia lokalu w ciągu dwóch miesięcy.
Zamarłam. Dwa miesiące? Gdzie ja znajdę mieszkanie dla siebie i chorej mamy w tak krótkim czasie? Pensja pielęgniarki ledwo starczała nam na życie. Wynajem w Warszawie to koszmar.
Wieczorem przyszła Bożena. Przyniosła ze sobą umowę najmu — „na wszelki wypadek”, jak powiedziała z uśmiechem. — Możecie zostać jeszcze trzy miesiące, ale potem musicie się wyprowadzić. Mam już kupca na to mieszkanie.
— Kupca? — powtórzyłam głucho.
— Tak, młode małżeństwo z dzieckiem. Dali dobrą cenę.
Patrzyłam na nią jak na obcą osobę. — Bożena… to jest nasz dom! Tu się wychowałyśmy! Tu mama…
— Przestań się rozczulać — przerwała mi ostro. — Życie to nie bajka.
Po jej wyjściu mama długo płakała. — Może ona ma rację… Może powinnam już umrzeć, żeby ci nie przeszkadzać — wyszeptała przez łzy.
Przytuliłam ją mocno. — Mamo, nie mów tak! Damy sobie radę. Nie pozwolę jej nas wyrzucić.
Ale jak? Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy byłam rozkojarzona, pacjentki pytały, czy wszystko w porządku. Koleżanka z oddziału, Kasia, zaproponowała pomoc: — Moja ciotka ma wolny pokój na Pradze, może byście się tam przeniosły?
Duma nie pozwalała mi przyjąć tej propozycji od razu. Ale czas uciekał.
Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie kuzyn Tomek z Gdańska. — Anka, słyszałem co się dzieje… Może powinnaś walczyć w sądzie? Przecież opiekowałaś się mamą przez tyle lat! Może da się coś zrobić?
Zaczęłam szukać informacji w internecie, dzwonić po prawnikach. Okazało się, że mogę wystąpić o zachowek albo nawet o unieważnienie testamentu ze względu na stan zdrowia taty w chwili jego podpisania. Ale to oznaczało lata walki sądowej i ogromne koszty.
Bożena dowiedziała się o moich planach i przyszła wściekła jak osa. — Chcesz mnie ciągać po sądach? Myślisz, że wygrasz? Ja mam pieniądze na najlepszych adwokatów!
— Nie chodzi o pieniądze! Chodzi o sprawiedliwość! O mamę! — krzyczałam przez łzy.
— Sprawiedliwość? Świat nie jest sprawiedliwy, Anka! — syknęła i trzasnęła drzwiami.
Mama coraz bardziej gasła w oczach. Coraz częściej mówiła o śmierci, coraz mniej jadła. Ja byłam cieniem człowieka. W końcu zgodziłam się na pokój u ciotki Kasi na Pradze.
Przeprowadzka była upokarzająca. Wynosiłyśmy nasze rzeczy w kartonach, a sąsiedzi patrzyli z litością lub ciekawością przez firanki. Mama płakała cały czas.
Bożena sprzedała mieszkanie w miesiąc. Nowi właściciele nawet nie spojrzeli nam w oczy.
Minęło pół roku od tamtych wydarzeń. Mama zmarła dwa miesiące temu. Nie wytrzymała tej zmiany.
Bożena nie przyszła na pogrzeb.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy rodzina naprawdę znaczy dziś cokolwiek? Jak można żyć dalej z takim ciężarem na sercu?
Czy chciwość naprawdę jest silniejsza niż więzy krwi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?