„Nie przyjadę po niego” – historia o rodzinnych ranach, które nie chcą się zagoić

– Nie przyjadę po niego. – Głos kobiety po drugiej stronie słuchawki był twardy jak beton. – Proszę nie dzwonić więcej.

Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam w pustkę, jakbym mogła tam znaleźć odpowiedź na pytanie, które od lat mnie dręczy: dlaczego rodzina potrafi być tak okrutna? Pan Zbigniew leżał na sali już trzeci tydzień. Miał 62 lata, artystyczny nieład na głowie, tatuaże na przedramionach i spojrzenie człowieka, który widział więcej niż chciałby pamiętać. Po udarze był słaby, zapominał słów, czasem nie poznawał pielęgniarek. Ale kiedy miał lepszy dzień, opowiadał o młodości w Krakowie, o koncertach jazzowych i o tym, jak malował murale na starych kamienicach.

– Pani Magdo, a wie pani, że kiedyś spałem na dachu Sukiennic? – śmiał się, choć śmiech miał już chropowaty.

Dziś jednak nie było mu do śmiechu. Siedział na łóżku, patrząc w okno, a ja musiałam mu powiedzieć, że nikt po niego nie przyjedzie.

– Panie Zbyszku… rozmawiałam z pańską siostrą. – Zawahałam się. – Niestety… nie może pana odebrać.

Odwrócił głowę. Przez chwilę myślałam, że nie zrozumiał. Ale potem zobaczyłam łzę spływającą po policzku.

– Wiedziałem – wyszeptał. – Ona nigdy mi nie wybaczy.

Usiadłam obok niego. W takich chwilach pielęgniarka staje się kimś więcej niż tylko osobą od podawania leków. Jesteśmy powierniczkami cudzych historii i bólu.

– Chce pan o tym porozmawiać?

Zbigniew długo milczał. W końcu zaczął mówić cicho:

– Byliśmy blisko… kiedyś. Po śmierci mamy wszystko się posypało. Ja… piłem wtedy dużo. Straciłem pracę, mieszkanie. Siostra próbowała mi pomóc, ale ją odpychałem. Ukradłem jej pieniądze…

Zacisnął pięści.

– Potem się podniosłem, ale ona już nie chciała mnie znać. Próbowałem dzwonić na święta, pisałem listy… Bez odpowiedzi.

Siedzieliśmy w ciszy. Wiedziałam, że takich historii są tysiące – rodzinne rany, które nie chcą się zagoić. W pracy często słyszę: „Nie mam czasu”, „Nie dam rady”, „On mnie skrzywdził”. Czasem to tylko wymówki, ale czasem za odmową kryje się prawdziwy ból.

Wieczorem rozmawiałam o tym z koleżanką z dyżuru.

– Wiesz, Magda – powiedziała Ania – my tu widzimy tylko końcówkę historii. Nie wiemy, co działo się przez lata. Może ta siostra naprawdę nie może już patrzeć na brata? Może to dla niej jedyny sposób, żeby przeżyć?

Przypomniałam sobie własnego ojca. Też pił. Też zostawił nas z mamą i bratem. Przez lata nienawidziłam go za to, że wybrał butelkę zamiast rodziny. Kiedy zachorował na raka wątroby i trafił do szpitala, mama pojechała do niego codziennie. Ja nie mogłam się przemóc. Nie chciałam go widzieć ani słyszeć jego przeprosin.

Pamiętam ostatnią rozmowę z mamą:

– Magda, on jest twoim ojcem…
– Dla mnie już nie istnieje – odpowiedziałam wtedy zimno.

Ojciec zmarł samotnie. Czasem budzę się w nocy i myślę: czy gdybym wtedy pojechała, coś by się zmieniło? Czy wybaczenie jest możliwe?

Wróciłam do sali pana Zbyszka następnego dnia. Siedział przy oknie i patrzył na drzewa za szybą.

– Wie pan… czasem rodzina nie potrafi wybaczyć. Ale czasem to my musimy wybaczyć sobie.

Uśmiechnął się smutno.

– Myśli pani, że jeszcze kiedyś mnie odwiedzi?

Nie umiałam odpowiedzieć. Wypisałam go do domu opieki społecznej. Odjeżdżał karetką bez nikogo bliskiego obok.

Wieczorem długo siedziałam nad pustą kartką papieru. Chciałam napisać do brata – od lat się nie odzywaliśmy po kłótni o spadek po mamie. Zawsze wydawało mi się, że mam rację… Ale czy warto trzymać w sobie żal?

Czasem życie stawia nas w sytuacjach bez wyjścia: czy mamy obowiązek wybaczać rodzinie? Czy można zostawić kogoś samego w chorobie? A może są granice, których nie wolno przekraczać – nawet dla najbliższych?

Patrzę na zdjęcie ojca i pytam siebie: czy gdybym dziś mogła cofnąć czas, zrobiłabym coś inaczej? Czy wy byście potrafili wybaczyć?