„Czy miłość musi być piękna? Moja żona, mój wybór i wojna z internetowymi hejterami”
– Naprawdę wrzuciłeś to zdjęcie? – głos mojej mamy przeszył ciszę w kuchni. Stałem przy oknie, patrząc na szare niebo nad Warszawą, a w rękach ściskałem kubek z zimną już kawą.
– Tak, mamo. To nasze zdjęcie z rocznicy. – Odpowiedziałem spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało.
– Ale… po co? Wiesz, jak ludzie potrafią być okrutni – dodała cicho, jakby bała się, że usłyszy ją ktoś jeszcze.
Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko jedno: czy naprawdę żyjemy w świecie, gdzie trzeba się bać pokazywać szczęście?
Wszystko zaczęło się dwa dni temu. Wrzuciłem na Facebooka zdjęcie z naszej dziesiątej rocznicy ślubu. Ja – zwykły facet po trzydziestce, trochę przy kości, z brodą i łysiejącą głową. I ona – moja żona, Kasia. Może nie wygląda jak modelka z okładki, ale dla mnie jest najpiękniejsza na świecie. Uśmiechnięta, z błyskiem w oku i tym ciepłem, które sprawia, że nawet najgorszy dzień staje się lepszy.
Nie spodziewałem się burzy. Komentarze pojawiły się błyskawicznie. Najpierw te od znajomych: „Sto lat!”, „Piękna para!”. Ale potem zaczęły się te inne. Obce nazwiska, anonimowe profile.
„Serio? Mógłbyś mieć kogoś lepszego.”
„Ona wygląda jak twoja ciotka.”
„Nie rozumiem, co w niej widzisz.”
Przewijałem w dół i czułem, jak narasta we mnie gniew. Kasia siedziała obok na kanapie i czytała książkę. Nie chciałem jej pokazywać tych komentarzy. Ale ona zauważyła moją minę.
– Co się stało? – zapytała spokojnie.
– Nic ważnego – skłamałem.
Ale ona zna mnie za dobrze. Wzięła telefon i sama zobaczyła.
– Ojej… – powiedziała tylko i odłożyła telefon na stół. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
– Nie przejmuj się tym – powiedziała cicho. – Ludzie zawsze będą gadać.
Ale ja nie mogłem tego tak zostawić. Przez całe życie słyszałem, że facet powinien być twardy, nie okazywać emocji. Ale tego wieczoru poczułem się bezsilny i wściekły jednocześnie.
Wróciły wspomnienia z dzieciństwa. Mój ojciec zawsze powtarzał: „Nie pokazuj słabości”. Ale czy to słabość stanąć w obronie ukochanej osoby?
Następnego dnia napisałem post:
„Dziękuję wszystkim za życzenia. Ale do tych, którzy uważają, że moja żona nie jest wystarczająco ładna: dla mnie jest najpiękniejsza na świecie. Każda zmarszczka to wspólne przeżycia, każdy kilogram to dowód na to, że życie nie zawsze jest łatwe. Kocham ją za to, kim jest – nie za to, jak wygląda na zdjęciu.”
Nie spodziewałem się takiego odzewu. Pod postem pojawiły się setki komentarzy. Jedni gratulowali odwagi, inni… atakowali jeszcze mocniej.
„Widać masz niskie wymagania.”
„To tylko gadanie pod publiczkę.”
„Pewnie sam nie możesz znaleźć nikogo lepszego.”
Kasia próbowała udawać, że ją to nie rusza. Ale widziałem po niej, że cierpi. Przestała wychodzić ze mną do znajomych, unikała wspólnych zdjęć. Wieczorami płakała w łazience, myśląc, że nie słyszę.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej z pracy i usłyszałem jej rozmowę przez telefon:
– Mamo, może on naprawdę zasługuje na kogoś lepszego? Może powinnam mu dać wolność…
Serce mi pękło. Wszedłem do łazienki i przytuliłem ją mocno.
– Nigdy więcej tak nie mów – wyszeptałem. – Jesteś dla mnie wszystkim.
Ale nawet moje zapewnienia nie wystarczały. Hejt sączył się powoli do naszego życia jak trucizna.
Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi. O to, kto wyniesie śmieci, kto zapomni kupić mleko. Każda sprzeczka kończyła się milczeniem i łzami.
Moja mama też dolewała oliwy do ognia:
– Synku, może rzeczywiście powinniście trochę odpocząć od siebie? Może ta cała sytuacja to znak?
Wtedy wybuchłem:
– Mamo! To nie Kasia jest problemem! To ludzie! To ich chore oczekiwania!
Po tej rozmowie długo nie rozmawialiśmy.
W pracy też nie było łatwo. Koledzy z biura zaczęli szeptać za plecami:
– Widziałeś ten post Michała? Chyba mu odbiło…
Czułem się osaczony ze wszystkich stron.
Pewnej nocy Kasia powiedziała:
– Może powinniśmy wyjechać? Zacząć od nowa gdzieś indziej?
Ale wiedziałem, że to ucieczka niczego nie zmieni. Hejt jest wszędzie – w internecie, na ulicy, nawet w rodzinie.
Postanowiłem zawalczyć inaczej. Zgłosiłem sprawę do administratorów Facebooka i kilku hejterów dostało bana. Napisałem też do lokalnej gazety o naszej historii – o tym, jak wygląd stał się ważniejszy niż uczucia.
Odezwało się wiele osób z podobnymi doświadczeniami. Okazało się, że nie jesteśmy sami.
Z czasem nauczyliśmy się ignorować hejt. Kasia wróciła do siebie – znów śmieje się głośno i robi głupie miny do zdjęć. Ja nauczyłem się mówić głośno o tym, co czuję.
Czasem jednak wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: dlaczego tak łatwo oceniamy innych przez pryzmat wyglądu? Czy naprawdę miłość musi być piękna według standardów innych ludzi? A może najważniejsze jest to, co czujemy w środku?