Kiedy miłość odchodzi: Moja opowieść o zdradzie, rodzinie i szukaniu siebie po trzydziestu latach małżeństwa
– Naprawdę to robisz? Po trzydziestu latach? – mój głos drżał, a w oczach czułam piekące łzy. Andrzej stał w przedpokoju z walizką, jakby czekał tylko na odpowiedni moment, by wyjść.
– Przepraszam, Haniu. Tak będzie lepiej dla nas obojga – odpowiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie dla nas obojga, tylko dla niego i tej młodszej, Magdy z jego pracy. Poczułam się jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustkę, której nie da się niczym wypełnić.
Zawsze myślałam, że jesteśmy normalną rodziną. Mieszkaliśmy w bloku na warszawskim Ursynowie, wychowaliśmy dwóch synów – Michała i Pawła. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum, Andrzej był inżynierem. Było zwyczajnie, czasem nudno, ale stabilnie. Myślałam, że to wystarczy.
Kiedy Andrzej powiedział mi o Magdzie, świat się zatrzymał. Najgorsze przyszło później – rozmowa z synami. Michał przyjechał pierwszy. Siedziałam przy kuchennym stole, dłonie miałam zaciśnięte na kubku z herbatą.
– Mamo, nie przesadzaj. Tata też ma prawo być szczęśliwy – powiedział bez cienia emocji. – Może tobie też przyda się zmiana?
Poczułam się zdradzona podwójnie. Paweł był inny – przytulił mnie mocno i długo milczał.
– Mamo, nie wiem co powiedzieć… Ale jestem z tobą. Zawsze.
Przez pierwsze tygodnie po odejściu Andrzeja żyłam jak w transie. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, choć koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem. W domu cisza była ogłuszająca. Każda rzecz przypominała mi o nim: jego ulubiony kubek, sweter rzucony na fotel, nawet zapach w łazience.
Najgorzej było wieczorami. Siadałam na kanapie i słuchałam ciszy. Czasem płakałam tak głośno, że bałam się, że sąsiedzi usłyszą. Czasem po prostu gapiłam się w okno i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia.
– Hania, musisz wyjść do ludzi. Nie możesz tak siedzieć sama.
Nie chciałam jej słuchać, ale po kilku dniach zgodziłam się pójść z nią na spacer do Łazienek. Patrzyłam na rodziny z dziećmi i pary trzymające się za ręce i czułam tylko zazdrość i żal.
W pracy zaczęły się plotki. Ktoś powiedział, że Andrzej zostawił mnie dla młodszej kobiety. Inna koleżanka mruknęła pod nosem:
– No cóż, faceci tak mają…
Zacisnęłam zęby i udawałam twardą. Ale kiedy wracałam do pustego mieszkania, wszystko wracało ze zdwojoną siłą.
Któregoś dnia zadzwoniła Magda – ta Magda.
– Pani Haniu… Przepraszam, że dzwonię… Chciałam tylko powiedzieć, że nie chciałam nikogo skrzywdzić…
Rozłączyłam się bez słowa. Co ona mogła wiedzieć o moim bólu?
Michał coraz rzadziej dzwonił. Kiedy już rozmawialiśmy, mówił tylko o pracy i swoim nowym mieszkaniu na Wilanowie. Paweł odwiedzał mnie częściej – czasem przynosił ciasto z cukierni albo zapraszał mnie do kina.
– Mamo, musisz zacząć żyć dla siebie – powtarzał.
Ale jak zacząć żyć dla siebie po trzydziestu latach życia dla kogoś innego?
Któregoś dnia znalazłam stary album ze zdjęciami. Przeglądałam fotografie z wakacji nad morzem, urodzin chłopców, świąt Bożego Narodzenia. Na każdym zdjęciu byliśmy razem – uśmiechnięci, szczęśliwi… A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Zaczęłam chodzić na spacery sama. Najpierw czułam się dziwnie – jakby wszyscy patrzyli na mnie z litością. Potem zaczęłam zauważać drobiazgi: kwitnące kasztany, śmiech dzieci na placu zabaw, zapach świeżego chleba z piekarni za rogiem.
Pewnego popołudnia spotkałam sąsiada z parteru – pana Zbyszka.
– Pani Haniu, może pójdziemy razem na kawę? – zaproponował nieśmiało.
Zgodziłam się. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o polityce, o pogodzie, o tym jak ciężko jest być samemu po tylu latach.
Z czasem zaczęłam czuć się lżej. Zaczęłam czytać książki dla przyjemności, a nie tylko do pracy. Zapisałam się na kurs fotografii w domu kultury.
Andrzej czasem dzwonił – głównie w sprawach formalnych: podział majątku, sprawy urzędowe.
– Haniu… Przepraszam – powiedział kiedyś cicho przez telefon.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam już nawet czy chcę mu wybaczyć.
Najtrudniejsze były święta. Pierwszy raz spędziłam Wigilię tylko z Pawłem i Basią. Michał wyjechał za granicę z narzeczoną.
Patrzyliśmy na siebie przy stole i wszyscy czuliśmy tę pustkę po Andrzeju. Ale kiedy Paweł podał mi opłatek i powiedział:
– Mamo, jesteś najważniejsza,
poczułam coś na kształt spokoju.
Minął rok od odejścia Andrzeja. Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Ale coraz częściej myślę o tym, co mogę zrobić dla siebie teraz.
Ostatnio spotkałam Magdę przypadkiem w sklepie spożywczym. Spojrzała na mnie niepewnie i spuściła wzrok. Przeszłam obok niej spokojnie – już nie czułam gniewu ani żalu.
Dziś wiem jedno: życie nie kończy się po zdradzie ani po rozstaniu. Każdy dzień to nowy początek – nawet jeśli czasem boli.
Czy można naprawdę wybaczyć komuś taką zdradę? Czy da się jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? A może najważniejsze jest to, by nauczyć się ufać samej sobie?