„Wrócił do domu i powiedział, że chce rozwodu. Wtedy przypomniałam sobie słowa mamy…”
– Chcę rozwodu.
Te dwa słowa, wypowiedziane przez Pawła z taką chłodną stanowczością, rozdarły ciszę naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam w kuchni, z rękami mokrymi od zmywania naczyń, kiedy wszedł i rzucił to zdanie jak granat. Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart, że zaraz się uśmiechnie i powie: „No co ty, Anka, przecież wiesz, że cię kocham”. Ale on patrzył na mnie obcymi oczami.
– Co? – wydusiłam z siebie. – Paweł… o czym ty mówisz?
Nie odpowiedział od razu. Usiadł przy stole, spuścił głowę. Widziałam jego drżące dłonie. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić, zapytać, co się stało. Ale wtedy przypomniałam sobie słowa mojej mamy: „Nigdy nie pozwól, żeby ktoś cię zdeptał. Nawet jeśli to będzie twój własny mąż”. Kiedyś wydawały mi się przesadzone. Teraz poczułam ich ciężar.
– Zakochałem się w kimś innym – powiedział cicho. – Przepraszam.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz ślub w kościele na Mokotowie, narodziny naszej córki Julki, wspólne wakacje nad Bałtykiem, wieczory przy winie i śmiech z byle czego. Czy to wszystko było kłamstwem?
– W kim? – zapytałam mechanicznie.
– W Magdzie… z pracy.
Magda. Imię, które przewijało się w jego opowieściach o firmie. „Magda z HR”, „Magda załatwiła catering”, „Magda wymyśliła nowy projekt”. Nigdy nie czułam zazdrości. Byłam pewna siebie, naszej rodziny. A teraz…
– Od kiedy? – głos mi się załamał.
– Od roku… – Paweł nie patrzył mi w oczy.
Rok. Przez rok żyłam w kłamstwie. Przez rok spał obok mnie, całował mnie na dobranoc, a myślami był gdzie indziej. Poczułam się jak idiotka.
Wybiegłam do łazienki i zamknęłam się na klucz. Łzy płynęły mi po policzkach bez końca. Siedziałam na zimnych kafelkach i próbowałam złapać oddech. Wtedy przypomniałam sobie jeszcze jedno zdanie mamy: „Kiedy facet zdradza, to nie twoja wina. To jego słabość”.
Ale jak miałam w to uwierzyć? Przecież zawsze starałam się być dobrą żoną. Gotowałam jego ulubione dania, dbałam o dom, wspierałam go w pracy. Czy to za mało? Czy powinnam była być inna?
Następnego dnia Paweł spakował kilka rzeczy i wyszedł. Julka wróciła ze szkoły i od razu wyczuła napięcie.
– Mamo, gdzie tata?
– Musiał wyjechać na kilka dni – skłamałam.
Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w sufit i analizowałam każdy szczegół naszego życia. Czy były znaki? Czy mogłam coś zauważyć? Przypomniało mi się, jak coraz częściej wracał późno z pracy, jak unikał rozmów o przyszłości.
Po tygodniu Paweł przyszedł po swoje rzeczy.
– Anka… przepraszam. Wiem, że to wszystko moja wina.
– Nie chcę twoich przeprosin – powiedziałam zimno. – Chcę tylko wiedzieć: czy kiedykolwiek mnie kochałeś?
Zamilkł. Widziałam łzy w jego oczach, ale nie chciałam ich widzieć. To ja miałam prawo płakać.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Praca w szkole była jedynym miejscem, gdzie mogłam udawać normalność. Dzieciaki pytały o zadania domowe, koleżanki z pokoju nauczycielskiego plotkowały o nowym dyrektorze. Nikt nie wiedział o moim dramacie.
Wieczorami płakałam do poduszki. Julka coraz częściej zamykała się w swoim pokoju.
– Mamo, czy tata już nie wróci?
– Nie wiem, kochanie…
W końcu musiałam jej powiedzieć prawdę. Siedziałyśmy razem na kanapie.
– Tata… już tu nie mieszka. Ale zawsze będziemy rodziną.
Julka rozpłakała się i wtuliła we mnie mocno.
Najgorsze były weekendy. Cisza w mieszkaniu bolała najbardziej. Brak śmiechu Pawła, jego porannego narzekania na kawę, nawet jego bałaganu w łazience.
Pewnego dnia zadzwoniła mama.
– Aniu… wiem, że ci ciężko. Ale pamiętaj: jesteś silniejsza niż myślisz.
Nie wierzyłam jej wtedy. Czułam się jak wrak człowieka.
Któregoś wieczoru zadzwoniła Magda – ta Magda.
– Aniu… wiem, że to wszystko moja wina…
Nie pozwoliłam jej dokończyć.
– Nie dzwoń tu więcej – powiedziałam przez zaciśnięte zęby i rozłączyłam się.
Po kilku miesiącach zaczęły przychodzić papiery rozwodowe. Każdy podpis był jak kolejny gwóźdź do trumny mojego dawnego życia.
Przyjaciele próbowali mnie wyciągnąć na spotkania, ale nie miałam siły udawać szczęśliwej.
Któregoś dnia spotkałam na klatce sąsiadkę panią Zofię.
– Aniu… życie to nie bajka – powiedziała cicho. – Ale czasem po burzy wychodzi słońce.
Zaczęłam powoli odbudowywać siebie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam czytać książki, których nigdy nie miałam czasu przeczytać. Z Julką chodziłyśmy na spacery po Łazienkach i rozmawiałyśmy o wszystkim – nawet o tym, co boli najbardziej.
Po roku od rozwodu spojrzałam w lustro i zobaczyłam inną kobietę – zmęczoną, ale silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Dziś wiem jedno: zdrada boli jak nic innego na świecie, ale nie musi nas definiować. Możemy się podnieść nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe.
Czasem myślę o słowach mamy: „Nigdy nie pozwól, żeby ktoś cię zdeptał”.
Czy naprawdę musimy upaść na samo dno, żeby odkryć własną siłę? A może wystarczy uwierzyć w siebie wcześniej? Co wy o tym myślicie?