Wróciłem z misji, a ona już nie była sama. Historia powrotu, który złamał mi serce

„Pakuj się, wracasz jutro do domu.” Słowa kapitana Nowaka brzmiały jak wybawienie. Po sześciu miesiącach w Afganistanie, gdzie każdy dzień był walką o przetrwanie, myśl o powrocie do Polski, do Mai, była jak promień słońca w ciemności. Przez całą noc nie mogłem zasnąć, wyobrażając sobie jej uśmiech, dotyk dłoni, zapach włosów. Kupiłem bukiet róż na lotnisku w Warszawie, choć ręce mi się trzęsły z emocji. Wsiadłem do taksówki, serce waliło mi jak młot. Miała nie wiedzieć – chciałem ją zaskoczyć.

Pod blokiem na Pradze zatrzymałem się na chwilę, żeby złapać oddech. Była już prawie północ. Wszedłem po schodach na czwarte piętro, starając się nie hałasować. Klucz w zamku przekręcił się cicho. W mieszkaniu panował półmrok, tylko z sypialni sączyło się światło. Usłyszałem śmiech – nie jej. Męski głos.

Zamarłem. Przez chwilę myślałem, że to może telewizor. Ale potem usłyszałem jej głos – cichy, rozbawiony, taki jak wtedy, gdy byliśmy sami. Otworzyłem drzwi do sypialni i zobaczyłem Maję w ramionach obcego faceta. Ich spojrzenia spotkały się z moim. Róże wypadły mi z rąk na podłogę.

– Michał?! – wykrztusiła Maja, zrywając się z łóżka i zakrywając się kołdrą.

Facet spojrzał na mnie z niedowierzaniem, potem na nią.

– Co tu się dzieje? – zapytałem głosem, którego sam nie poznałem.

Maja zaczęła coś tłumaczyć, ale słowa ginęły w szumie krwi w moich uszach. Facet szybko się ubrał i wyszedł bez słowa. Zostaliśmy sami.

– Michał… ja… chciałam ci powiedzieć… – zaczęła płakać.

– Kiedy? Kiedy chciałaś mi powiedzieć? – przerwałem jej, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– To się po prostu stało… Było mi ciężko… Myślałam, że nie wrócisz…

Nie mogłem tego słuchać. Wyszedłem na balkon, próbując złapać oddech. Warszawa rozciągała się przede mną jak obietnica nowego życia, ale ja czułem się jak wrak człowieka. Przez sześć miesięcy żyłem tylko dla niej – pisałem listy, wysyłałem zdjęcia, marzyłem o wspólnej przyszłości. A ona…

Wróciłem do środka. Maja siedziała na łóżku, skulona, zapłakana.

– Michał, przepraszam… Ja nie chciałam… Po prostu nie dawałam sobie rady sama…

– A ja? Myślisz, że mi było łatwo? Każdego dnia bałem się, że nie wrócę! Że już cię nigdy nie zobaczę! – głos mi się załamał.

Nie odpowiedziała. Wziąłem plecak i wyszedłem bez słowa. Na klatce schodowej minąłem sąsiadkę panią Halinę.

– Michałku! Już wróciłeś? Jak dobrze cię widzieć! – uśmiechnęła się serdecznie.

– Tak… już jestem – odpowiedziałem cicho i uciekłem wzrokiem.

Noc spędziłem w samochodzie pod blokiem rodziców w Piasecznie. Nie miałem siły nikomu tłumaczyć, dlaczego wróciłem wcześniej. Rano zadzwoniła mama.

– Michałku, gdzie jesteś? Tata upiekł twoje ulubione bułeczki!

Nie mogłem jej odmówić. Wszedłem do domu i od razu poczułem zapach świeżego chleba i kawy. Mama przytuliła mnie mocno.

– Coś się stało? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył.

– Wszystko w porządku – skłamałem.

Ale nie było w porządku. Przez kolejne dni chodziłem jak cień. Tata próbował mnie zagadać o piłkę nożną i politykę, mama pytała o Maję.

– Kiedy ją przyprowadzisz? Tyle o niej opowiadałeś…

Nie miałem siły odpowiadać. W końcu powiedziałem prawdę. Mama rozpłakała się razem ze mną.

– Synku… czasem ludzie po prostu nie wytrzymują samotności – powiedziała cicho.

Tata milczał przez chwilę, potem poklepał mnie po ramieniu.

– Życie to nie bajka, Michał. Ale jesteś silny chłopak. Dasz radę.

Próbowałem wrócić do normalności – spotykałem się ze starymi kumplami z liceum, chodziłem na siłownię, szukałem pracy poza wojskiem. Ale wszędzie widziałem Maję: w kawiarni przy Placu Zbawiciela, w parku Skaryszewskim, nawet w sklepie spożywczym na rogu.

Pewnego dnia dostałem od niej SMS-a: „Michał, musimy porozmawiać.”

Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, gdzie kiedyś wyznałem jej miłość.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedziała drżącym głosem. – Nie potrafię sobie wybaczyć tego, co zrobiłam.

Patrzyłem na nią długo. Była inna – bardziej smutna, dojrzalsza?

– Może to ja byłem naiwny – powiedziałem cicho. – Może za bardzo wierzyłem w bajki o szczęśliwym zakończeniu.

Rozstaliśmy się bez kłótni. Bez nienawiści. Została pustka i pytania bez odpowiedzi.

Minęły miesiące. Zacząłem nowe życie – powoli odbudowywałem siebie kawałek po kawałku. Ale czasem nocą wraca tamten obraz: róże na podłodze i jej spojrzenie pełne winy.

Czy można wybaczyć zdradę? Czy samotność naprawdę usprawiedliwia wszystko? Może ktoś z was zna odpowiedź lepiej niż ja…