Mąż odszedł do młodszej kobiety. Nie płakałam. Usiadłam i odetchnęłam: Pierwszy raz od lat poczułam ulgę

– Wiesz, Aniu… To już nie ma sensu – powiedział Piotr, nie patrząc mi w oczy. Siedział przy kuchennym stole, bawiąc się obrączką, którą jeszcze rano miał na palcu. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby ktoś wyłączył mi dźwięk świata. Wszystko ucichło. Nawet zegar przestał tykać.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu usiadłam naprzeciwko niego i odetchnęłam głęboko pierwszy raz od lat. – Dobrze – odpowiedziałam cicho, choć w środku czułam, jakby ktoś rozcinał mnie na pół. Przez chwilę miałam ochotę zapytać: „Dlaczego ona? Dlaczego teraz?”, ale nie zrobiłam tego. Wiedziałam. Zawsze wiedziałam, że coś się między nami wypaliło.

Z Piotrem byliśmy razem trzydzieści trzy lata. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on studiował budownictwo, ja pedagogikę. Byliśmy młodzi, zakochani i naiwni. Ślub wzięliśmy po roku znajomości, bo „tak wypadało”, bo „wszyscy tak robili”. Potem dzieci – najpierw Kasia, potem Bartek. Kredyt na mieszkanie, praca po godzinach, wieczne remonty i gonitwa za lepszym jutrem.

Zawsze myślałam, że jesteśmy normalną rodziną. Bez wielkich dramatów, ale też bez wielkich namiętności. Piotr był dobrym ojcem, choć coraz częściej nieobecnym mężem. Z czasem zaczęliśmy się mijać – on wracał późno z pracy, tłumaczył się projektami, ja zajmowałam się domem i dziećmi. Wieczorami siedzieliśmy w osobnych pokojach: on przed komputerem, ja z książką albo serialem.

Pierwszy raz poczułam, że coś jest nie tak, kiedy na urodzinach Bartka Piotr nawet nie spojrzał mi w oczy podczas toastu. Potem coraz częściej znikał na „delegacje”, a ja przestałam pytać dokąd jedzie. W końcu przestało mnie to obchodzić. Może to właśnie był początek końca?

Kiedy dzieci wyprowadziły się z domu, zostaliśmy sami w naszym dużym mieszkaniu na Ruczaju. Cisza była nie do zniesienia. Próbowałam rozmawiać z Piotrem – proponowałam wspólne wyjścia do kina, spacery nad Wisłą, nawet weekend w Zakopanem. On zawsze miał wymówkę: „Zmęczony jestem”, „Może innym razem”, „Muszę popracować”.

A potem pojawiła się ona – Magda. Młodsza ode mnie o dwadzieścia lat, pracowała z Piotrem w biurze. Zobaczyłam ich razem przypadkiem w galerii handlowej. Trzymali się za ręce jak nastolatki. Poczułam wtedy ukłucie zazdrości i żalu, ale też… ulgę? Tak, ulgę. Bo już nie musiałam udawać przed sobą, że wszystko jest w porządku.

Kiedy Piotr powiedział mi o Magdzie, byłam przygotowana na najgorsze – łzy, krzyk, może nawet histerię. Ale nic takiego się nie stało. Usiadłam przy stole i poczułam spokój. Może dlatego, że od dawna byłam sama? Może dlatego, że przez lata zapomniałam o sobie?

Dzieci zareagowały różnie. Kasia była wściekła na ojca: – Jak mogłeś zostawić mamę po tylu latach?! – krzyczała przez telefon. Bartek milczał przez kilka dni, potem napisał mi SMS-a: „Mamo, jeśli będziesz czegoś potrzebować, jestem”.

Najtrudniejsze były święta – pierwsze bez Piotra przy stole. Mama pytała szeptem: – Może jeszcze wróci? Może wybaczysz? – Ale ja już nie chciałam wracać do tego życia.

Zaczęłam odkrywać siebie na nowo. Zapisałam się na jogę do pobliskiego klubu seniora (choć nienawidzę tego słowa!). Zaczęłam chodzić na spacery po Plantach z sąsiadką Basią, która też przeżyła rozwód kilka lat temu. Wieczorami czytałyśmy książki i piłyśmy wino na balkonie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Kasia: – Mamo, może pojedziemy razem nad morze? Tak po prostu, we dwie? – Zgodziłam się bez wahania. Spacerowałyśmy brzegiem Bałtyku jak dwie przyjaciółki, rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.

Nie było łatwo – czasem budziłam się w środku nocy z myślą: „Co teraz? Czy dam sobie radę sama?” Bałam się przyszłości, samotności i tego, co powiedzą ludzie („Stara baba została sama”). Ale z każdym dniem było mi lżej.

Piotr próbował wrócić po kilku miesiącach – Magda rzuciła go dla innego kolegi z pracy. Przyszedł pod drzwi z bukietem róż i przepraszającym spojrzeniem.
– Aniu… Może spróbujemy jeszcze raz? Dla dzieci?
Popatrzyłam mu prosto w oczy i odpowiedziałam spokojnie:
– Dla dzieci już wszystko zrobiłam. Teraz czas na mnie.

Dziś wiem jedno: zdrada to nie koniec świata. To czasem początek czegoś nowego – trudnego, bolesnego, ale prawdziwego życia.

Czy warto było czekać tyle lat na wolność? Czy każda z nas ma odwagę powiedzieć „dość” zanim będzie za późno?