Mój mąż marzył o rodzinie, ale uciekł, gdy pojawiło się nasze dziecko. Czy naprawdę byłam winna?

— Nie dam rady, Aniu. Po prostu nie dam — głos Pawła drżał, a jego oczy błądziły gdzieś za moim ramieniem, jakby szukał ucieczki. Stał w progu naszej sypialni, trzymając w rękach torbę podróżną. Nasza córeczka, Zosia, spała w łóżeczku obok. Miała zaledwie dwa tygodnie.

— Paweł, co ty mówisz? — szepnęłam, czując jak serce wali mi w piersi. — Przecież tego chciałeś. Przecież mówiłeś, że rodzina to twoje marzenie.

— Myślałem, że tego chcę. Ale nie umiem… Nie umiem być ojcem. Duszę się tutaj — odpowiedział i spuścił wzrok.

Wtedy jeszcze nie rozumiałam. Wydawało mi się, że to chwilowy kryzys, że zaraz wróci do siebie i wszystko będzie jak dawniej. Ale Paweł wyszedł. Po prostu zamknął za sobą drzwi i zostawił mnie samą z noworodkiem i tysiącem pytań.

Przez pierwsze dni żyłam jak w transie. Mama przyjechała z Radomia, żeby mi pomóc. Siedziałyśmy wieczorami w kuchni, a ona powtarzała: — Aniu, musisz być silna dla Zosi. On wróci, zobaczysz.

Ale Paweł nie wracał. Przysyłał tylko krótkie wiadomości: „Potrzebuję czasu”, „Nie wiem, co dalej”. Z każdym dniem czułam się coraz bardziej opuszczona i zagubiona. Zosia płakała nocami, a ja płakałam razem z nią.

Zawsze myślałam, że jesteśmy idealną parą. Poznaliśmy się na studiach w Warszawie. Paweł był duszą towarzystwa, miał poczucie humoru i wielkie plany na przyszłość. Mówił o domu z ogródkiem, o dzieciach biegających po trawie. Kiedy się oświadczył na Mazurach podczas zachodu słońca, byłam pewna, że to bajka.

Nasze małżeństwo przez pierwsze dwa lata było naprawdę szczęśliwe. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Mokotowie, chodziliśmy na spacery po Łazienkach, planowaliśmy wakacje nad morzem. Kiedy zaszłam w ciążę, Paweł był zachwycony. Malował ściany w pokoju dziecięcym na żółto, czytał poradniki dla ojców i opowiadał znajomym o tym, jak bardzo nie może się doczekać narodzin córki.

A potem wszystko się zmieniło.

Poród był trudny. Leżałam w szpitalu przez trzy dni, a Paweł był przy mnie tylko pierwszego dnia. Potem zaczął wymyślać wymówki: „Muszę pracować”, „Nie mogę zostawić ważnego projektu”. Kiedy wróciłam do domu z Zosią, był już inny — zamknięty w sobie, drażliwy.

— Nie rozumiem cię — mówiłam mu pewnej nocy, kiedy próbowałam uspokoić płaczącą Zosię. — Przecież tego chciałeś!

— Chciałem… Ale nie wiedziałem, że to będzie takie trudne — odpowiedział cicho.

Zaczęły się kłótnie. O wszystko: o to, kto ma wstać do dziecka, o pieniądze, o to, że nie mam siły gotować obiadu. Paweł coraz częściej wychodził z domu wieczorami i wracał późno w nocy.

Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości do jakiejś kobiety — Magdy. Pisał jej o tym, jak bardzo jest zmęczony życiem rodzinnym i jak bardzo chciałby zacząć od nowa. Poczułam się zdradzona i upokorzona.

— To tylko koleżanka z pracy! — krzyczał Paweł, kiedy skonfrontowałam go z tymi wiadomościami.

— Koleżanka? Piszesz jej rzeczy, których nigdy mi nie powiedziałeś! — odpowiedziałam przez łzy.

Po tej kłótni Paweł spakował się i wyszedł. Nie wrócił już nigdy na stałe.

Zostałam sama z dzieckiem i poczuciem porażki. Moja mama próbowała mnie pocieszać: — On nie dorósł do bycia ojcem. To nie twoja wina.

Ale ja ciągle analizowałam wszystko od początku. Może byłam zbyt wymagająca? Może powinnam była bardziej go wspierać? Może powinnam była być lepszą żoną?

Zosia rosła szybko. Każde jej pierwsze słowo, pierwszy krok były dla mnie powodem do dumy i bólu jednocześnie — bo Paweł tego nie widział. Przysyłał alimenty i czasem dzwonił raz na miesiąc, żeby zapytać „co u was”.

Najgorsze były święta. Siedziałam przy stole z rodziną i czułam się jak wyrzutek. Ciotki szeptały po kątach: — Taka ładna dziewczyna, a mąż ją zostawił…

Próbowałam wrócić do pracy w szkole podstawowej na Ursynowie. Dyrektorka była wyrozumiała, ale dzieciaki wyczuwały moją słabość.

— Proszę pani, dlaczego pani jest smutna? — zapytała kiedyś Hania z drugiej klasy.

— Bo czasem życie jest trudne — odpowiedziałam szczerze.

Wieczorami siadałam przy łóżeczku Zosi i patrzyłam na jej spokojną twarz. Czasem wyobrażałam sobie inne życie — takie, w którym Paweł zostałby z nami i bylibyśmy szczęśliwi.

Minęły dwa lata od jego odejścia. Nauczyłam się żyć sama. Zosia jest moją największą radością i siłą. Ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy naprawdę byłam winna temu wszystkiemu?

Może to pytanie powinno zostać bez odpowiedzi… Ale czy wy też kiedyś czuliście się winni za coś, co was przerosło?