„Wstydzisz nas, mamo” – Moja miłość po sześćdziesiątce i wyrok moich dzieci
– Mamo, ty chyba żartujesz. – Głos Magdy, mojej córki, był ostry jak brzytwa. – W tym wieku? Co ludzie powiedzą?
Stałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Drżały mi palce. Za oknem padał śnieg, a ja czułam się, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa.
– Magda… – zaczęłam cicho, ale ona już była rozpędzona.
– Wstydzisz nas! – krzyknęła. – Po co ci to? Przecież masz wnuki, masz nas. Po co ci jakiś facet?
Spojrzałam na nią. Miała 35 lat, własną rodzinę, a jednak w tej chwili była znowu moją małą dziewczynką, która nie rozumie, dlaczego mama chce czegoś więcej niż tylko być mamą.
Tego dnia wszystko się zaczęło. A może raczej – wszystko się skończyło? Sama już nie wiem.
Mam na imię Teresa. Mam 62 lata i przez ostatnie 18 byłam wdową. Mój mąż, Andrzej, zmarł nagle na zawał. Zostałam sama z dwójką dzieci – Magdą i Pawłem. Całe życie poświęciłam im. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w podstawówce, potem opiekowałam się wnukami, gotowałam obiady, dbałam o dom. Byłam „mamą” i „babcią”.
Aż do zeszłej jesieni.
Poznałam Marka na zajęciach z tańca dla seniorów w domu kultury. Przyszedł tam pierwszy raz, trochę nieporadny, z uśmiechem chłopca. Zatańczyliśmy walca i… poczułam coś, czego nie czułam od lat. Motyle w brzuchu. Głupie? Może. Ale prawdziwe.
Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw kawa po zajęciach, potem spacery po parku, kino. Marek był czuły, zabawny, potrafił słuchać. Przypomniał mi, że jestem kobietą, nie tylko matką i babcią.
Przez kilka miesięcy ukrywałam to przed dziećmi. Bałam się ich reakcji. Ale w końcu postanowiłam być szczera. Zaprosiłam ich na obiad i powiedziałam prawdę.
– Spotykam się z kimś – powiedziałam drżącym głosem. – Z Markiem. Jest dla mnie ważny.
Najpierw była cisza. Potem wybuch.
– Przecież tata… – zaczął Paweł, ale urwał.
– Tata nie żyje od osiemnastu lat – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.
– Ale to nie znaczy, że masz prawo… – Magda nie dokończyła.
Wyszli obrażeni. Przez tydzień nie odbierali telefonów. Wnuki przestały do mnie przychodzić.
Czułam się jak przestępca. Jakbym zrobiła coś obrzydliwego. Sąsiadki zaczęły szeptać na klatce schodowej. Koleżanki z koła emerytek patrzyły na mnie z ukosa.
Marek widział, że coś jest nie tak.
– Teresa, jeśli chcesz… możemy przestać się spotykać – powiedział pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy na ławce w parku.
– Nie chcę – odpowiedziałam od razu. – Ale nie wiem, czy dam radę tak żyć. Bez dzieci, bez wnuków…
Przytulił mnie mocno.
– Masz prawo być szczęśliwa – szepnął.
Ale czy naprawdę miałam?
Zaczęły się ciche dni. Telefony od Magdy były krótkie i chłodne.
– Wpadniemy tylko na chwilę – mówiła. – Dzieci mają dużo zajęć.
Paweł w ogóle przestał się odzywać.
Czułam się rozdarta. Każde spotkanie z Markiem było jak łyk świeżego powietrza, ale zaraz potem wracały wyrzuty sumienia. Czy jestem egoistką? Czy naprawdę powinnam poświęcić swoje szczęście dla spokoju dzieci?
Pewnego dnia Magda przyszła sama. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole i patrzyła długo w okno.
– Wiesz, co mówią sąsiadki? – zapytała nagle.
– Nie obchodzi mnie to – odpowiedziałam cicho.
– Ale mnie obchodzi! – wybuchła. – Wszyscy się śmieją! Mówią, że mama Magdy lata za facetem po sześćdziesiątce! Że nie potrafisz pogodzić się z wiekiem!
Patrzyłam na nią i nagle poczułam złość.
– A może to ty nie potrafisz pogodzić się z tym, że twoja matka jest człowiekiem? Że ma prawo do miłości?
Zamilkła. W jej oczach zobaczyłam łzy.
– Boję się, mamo – wyszeptała. – Boję się, że cię stracę. Że on cię skrzywdzi. Że już nie będziesz taka jak dawniej…
Objęłam ją mocno.
– Zawsze będę twoją mamą. Ale chcę być też sobą. Chcę być szczęśliwa, Magda.
Nie odpowiedziała. Ale po raz pierwszy od miesięcy przytuliła mnie z powrotem.
Minęło kilka tygodni. Paweł zadzwonił pierwszy raz od dawna.
– Mamo… przepraszam. Chyba muszę się nauczyć, że masz prawo do swojego życia.
Nie wszystko wróciło do normy. Wciąż czuję na sobie spojrzenia sąsiadek, wciąż czasem słyszę szepty za plecami. Ale coraz częściej widzę uśmiech wnuków, coraz częściej słyszę w głosie dzieci cień akceptacji.
Czy było warto? Czy można być szczęśliwym, nie raniąc tych, których się kocha?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mam prawo do miłości po sześćdziesiątce? Czy szczęście matki naprawdę musi być wstydem dla jej dzieci?