„Nie masz dzieci, więc pomóż naszej mamie”: Zgodziłam się, ale szybko pożałowałam. Czy naprawdę jestem tylko od pomocy?
— To jest za kwaśne, nie mogę tego jeść — teściowa odsunęła talerz z naleśnikami, nawet nie patrząc mi w oczy. — Z twoją pomocą będę wracać do zdrowia bardzo długo.
Stałam przy kuchennym blacie, ściskając ściereczkę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W głowie dudniło mi jedno pytanie: dlaczego ja? Dlaczego zawsze ja?
Mam na imię Marta. Mam 38 lat, mieszkam w Warszawie i — jak często słyszę — „nie mam dzieci, więc mam czas”. To zdanie powtarzała mi cała rodzina męża od lat. Ale kiedy dwa miesiące temu teściowa, pani Halina, złamała biodro i trzeba było się nią zająć, nikt nawet nie zapytał, czy mogę. Po prostu zadzwoniła do mnie szwagierka, Anka:
— Marta, ty nie masz dzieci, więc możesz pomóc mamie. My z Krzyśkiem mamy szkołę i przedszkole na głowie. Ty masz najwięcej czasu.
Nie miałam siły się kłócić. Zawsze byłam tą „ogarniętą”, „niezależną”, „zorganizowaną”. Wzięłam urlop na żądanie i pojechałam do teściowej. Mój mąż, Tomek, był w delegacji w Niemczech. Zostałam sama z kobietą, która nigdy mnie nie zaakceptowała.
Pierwsze dni były koszmarem. Halina narzekała na wszystko: na jedzenie, na temperaturę w pokoju, na to, że nie umiem dobrze ścielić łóżka. Każdego ranka słyszałam:
— Gdybyś miała dzieci, wiedziałabyś, jak się opiekować człowiekiem.
Czułam się jak służąca. Gotowałam, sprzątałam, podawałam leki. Wieczorami płakałam w łazience do ręcznika, żeby nikt nie słyszał. Dzwoniłam do Tomka:
— Tomek, ja nie dam rady…
— Wytrzymaj jeszcze trochę. Mama jest trudna, ale przecież to tylko chwilowe.
Tylko chwilowe… Minął tydzień, potem drugi. Anka przyjechała raz — na godzinę. Przyniosła ciasto i zrobiła kilka zdjęć na Facebooka z podpisem: „Rodzina jest najważniejsza”. Potem zniknęła.
Któregoś dnia Halina zaczęła krzyczeć:
— Po co ty tu jesteś? Nawet kawy nie umiesz zrobić! Gdyby była tu Anka…
Wybiegłam z kuchni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zadzwoniłam do mamy:
— Mamo, ja już nie mogę…
— Martuś, musisz postawić granice. Oni cię wykorzystują.
Ale jak postawić granice komuś, kto jest chory? Komu wszyscy współczują? Kto zawsze był „matką rodu”? Czułam się winna nawet wtedy, gdy wychodziłam na chwilę do sklepu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Anki z Tomkiem przez telefon:
— Marta jest przewrażliwiona. Przecież nie ma dzieci, to co ona wie o zmęczeniu?
Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę jestem tylko od pomocy? Czy moje życie jest mniej ważne?
W końcu przyszedł dzień przełomu. Halina upuściła kubek z herbatą na podłogę i zaczęła płakać:
— Jestem ciężarem… Nikt mnie nie chce…
Usiadłam obok niej i powiedziałam cicho:
— Ja też czuję się niewidzialna. Dla wszystkich jestem tylko „tą bez dzieci”, która ma czas dla innych.
Spojrzała na mnie zaskoczona. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż pretensję — może cień współczucia?
Następnego dnia zadzwoniłam do Tomka:
— Wracasz jutro i przejmujesz opiekę nad mamą. Ja wracam do siebie.
— Ale…
— Nie ma żadnego „ale”. To nie jest tylko mój obowiązek.
Spakowałam rzeczy i wyszłam. Po drodze płakałam ze złości i ulgi jednocześnie.
Dziś minął miesiąc od tamtej decyzji. Halina ma opiekunkę z MOPS-u, a rodzina musiała nauczyć się dzielić obowiązki. Ja wróciłam do pracy i do swojego życia — choć już nigdy nie będę taka sama.
Często myślę: dlaczego tak łatwo pozwalamy innym decydować o naszym czasie i emocjach? Czy naprawdę kobieta bez dzieci jest mniej warta? Może czas zacząć mówić głośno o swoich granicach?