„Nie mów do mnie ‘mamo’, jeśli nie chcesz mnie znać” – historia o rodzinie, dumie i cenie prawdy

– Nie mów do mnie „mamo”, jeśli nie chcesz mnie znać! – krzyknęła mama, rzucając ściereczką o blat kuchenny. W powietrzu zawisł zapach przypalonego bigosu i coś jeszcze – coś ciężkiego, czego nie umiałam nazwać. Stałam w progu, z kluczami w dłoni, a serce waliło mi jak oszalałe.

– Przecież nic nie zrobiłam! – wykrztusiłam przez łzy. – Chciałam tylko…

– Chciałaś tylko co? Znowu się wymądrzać? Znowu udawać lepszą? – Mama patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, które kiedyś koiło, a teraz raniło bardziej niż cokolwiek innego.

To był ten dzień, kiedy wszystko się rozpadło. Zaczęło się niewinnie – od rozmowy o studiach mojego młodszego brata, Pawła. Mama zawsze była z niego dumna. „Paweł to chłopak z głową na karku, nie to co ty, Zosiu” – powtarzała przy każdej okazji. Tego dnia jednak nie wytrzymałam.

– Mamo, Paweł nie dostał się na medycynę. Kłamał. Widziałam list od uczelni.

Cisza. Potem wybuch. Krzyk mamy, płacz babci w pokoju obok, trzask drzwiami Pawła. Tata jak zwykle schował się za gazetą i udawał, że go nie ma.

Od tamtej chwili byłam w domu obca. Mama przestała do mnie mówić. Paweł patrzył na mnie z nienawiścią. Nawet babcia przestała piec dla mnie sernik.

Przez kilka tygodni chodziłam jak cień. W pracy w bibliotece nie mogłam się skupić, a koleżanki pytały tylko: „Zosiu, wszystko w porządku?”. Kłamałam, że tak. Wieczorami płakałam w poduszkę i zadawałam sobie pytanie: czy warto było mówić prawdę?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciocia Basia z Gdańska.

– Zosiu, słyszałam, co się stało. Wiesz… twoja mama zawsze była dumna. Ale ty zrobiłaś dobrze. Prawda jest ważniejsza niż święty spokój.

Chciałam jej wierzyć, ale samotność bolała coraz bardziej. Próbowałam rozmawiać z mamą:

– Mamo, proszę…

– Nie mam córki – odpowiadała chłodno.

W pracy dostałam awans na kierowniczkę działu dziecięcego. Chciałam podzielić się tą radością z rodziną, ale nie miałam komu. Paweł wrzucał na Facebooka zdjęcia z imprez i podpisywał je: „Najlepsza rodzina na świecie”. Czułam się jak duch.

W listopadzie zachorowała babcia. Mama zadzwoniła do mnie pierwszy raz od miesięcy:

– Babcia pyta o ciebie. Może byś przyszła?

Poszłam. Babcia leżała blada i słaba.

– Zosieńko… rodzina to najważniejsze – wyszeptała. – Ale czasem trzeba być odważnym…

Mama stała w kącie i patrzyła na mnie z wyrzutem.

– Gdybyś milczała, nic by się nie stało – powiedziała cicho.

– Ale wtedy Paweł dalej by kłamał…

– Lepiej czasem nie wiedzieć wszystkiego – odpowiedziała mama i wyszła z pokoju.

Po śmierci babci było jeszcze gorzej. Mama obwiniała mnie o wszystko: o chorobę babci, o smutek w domu, o to, że Paweł wyjechał do Anglii i przestał dzwonić.

Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka powiedziała mi coś ważnego:

– Zosiu, czasem trzeba wybrać siebie. Nawet jeśli to boli.

W święta po raz pierwszy nie pojechałam do domu rodzinnego. Spędziłam Wigilię z przyjaciółmi z pracy. Było inaczej – spokojnie, ciepło, bez napięcia.

Po Nowym Roku dostałam list od Pawła:

„Zosiu,
Przepraszam za wszystko. Wiem, że cię skrzywdziłem. Mama nie potrafi wybaczyć ani tobie, ani sobie. Może kiedyś uda nam się być rodziną naprawdę.”

Płakałam długo nad tym listem. Wiedziałam już, że nie wrócę do tamtego domu taka sama jak kiedyś.

Dziś mam trzydzieści dwa lata i własne mieszkanie na Pradze. Czasem mijam mamy blok i zastanawiam się, czy ona też tęskni. Czy żałuje? Czy ja powinnam żałować?

Może rodzina to nie tylko więzy krwi, ale też odwaga do bycia sobą? Czy warto było zapłacić taką cenę za prawdę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?