Zostałam sama z ciężarną synową, gdy syn wyjechał w delegację. Odkryłam ich podstęp i musiałam działać!
— Mamo, musisz to zrozumieć! — głos Dylana drżał przez telefon, a ja czułam, jak narasta we mnie gniew. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na szare niebo nad Warszawą, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. — To tylko kilka tygodni, naprawdę nie mamy innego wyjścia.
— Nie mamy wyjścia? — powtórzyłam powoli, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — A co z Melisą? Ona jest w ósmym miesiącu ciąży! Jak możesz ją tak zostawić?
Dylan westchnął ciężko. — Mamo, ona sobie poradzi. Ty jej pomożesz. Muszę jechać do Gdańska, to szansa na nowy kontrakt. Jeśli go nie podpiszę, nie będziemy mieli za co żyć.
Odstawiłam kubek na blat i spojrzałam na swoje odbicie w szybie. Zmęczona twarz, siwe pasma we włosach. Od śmierci męża wszystko było na mojej głowie. Teraz jeszcze to.
Melisa weszła do kuchni, opierając się o framugę drzwi. Miała na sobie mój stary sweter i wyglądała na jeszcze bardziej zagubioną niż zwykle.
— Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu — powiedziała cicho, spuszczając wzrok.
— To nie twoja wina — odpowiedziałam odruchowo, choć w środku czułam narastającą frustrację. Odkąd straciła pracę w sklepie odzieżowym, całe dnie spędzała w domu. Dylan wracał coraz później, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że liczę każdy grosz.
Przez pierwsze dni po wyjeździe Dylana starałam się być dla Melisy wsparciem. Gotowałam jej ulubione zupy, pomagałam przy zakupach, znosiłam jej humory i lęki przed porodem. Ale coś zaczęło mnie niepokoić. Zauważyłam, że Melisa często rozmawia przez telefon szeptem, zamyka się w łazience na długie minuty, a kiedy wychodzi — jej oczy są zaczerwienione.
Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez drzwi.
— Tak, mamo… Ona niczego się nie domyśla… Tak, wszystko idzie zgodnie z planem… Dylan powiedział, że jak tylko podpisze umowę, to… — urwała nagle, gdy usłyszała skrzypnięcie podłogi.
Zamarłam. „Planem”? O czym one mówią?
Następnego dnia znalazłam w kuchni kartkę z listą zakupów napisaną innym charakterem pisma niż zwykle. Były tam rzeczy, których nigdy nie kupowałyśmy: drogie kosmetyki, markowe słodycze, nawet butelka wina. Melisa poprosiła mnie o pieniądze „na pilne potrzeby”. Dałam jej je bez słowa, ale coś we mnie pękło.
Wieczorem zadzwonił do mnie sąsiad z dołu.
— Pani Aniu, przepraszam, że zawracam głowę… Ale czy wie pani, że pani synowa codziennie wychodzi z domu około południa? Widziałem ją kilka razy z jakimś młodym chłopakiem… Może to tylko znajomy?
Serce mi zamarło. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy Melisa mnie okłamuje? Czy Dylan wie o wszystkim? Czy to możliwe, że wykorzystują moją dobroć?
Następnego dnia postanowiłam działać. Udawałam, że wychodzę do lekarza, ale wróciłam po godzinie i ukryłam się na klatce schodowej. Po chwili zobaczyłam Melisę wychodzącą z mieszkania. Miała na sobie makijaż i nową sukienkę — tę samą, którą kupiła za moje pieniądze.
Poszłam za nią aż do pobliskiej kawiarni. Tam spotkała się z młodym mężczyzną — rozpoznałam go z osiedla. Rozmawiali długo i żywo gestykulowali. Widziałam łzy w oczach Melisy i jego rękę na jej dłoni.
Wieczorem postanowiłam skonfrontować Melisę.
— Byłaś dziś w kawiarni z Pawłem? — zapytałam bez ogródek.
Zbladła i zaczęła się jąkać.
— To tylko kolega… Pomaga mi… Jest psychologiem…
— Dlaczego więc ukrywasz to przede mną? I dlaczego wydajesz moje pieniądze na rzeczy, których nie potrzebujesz?
Melisa rozpłakała się.
— Boję się! Boję się porodu! Boję się tego wszystkiego! Paweł pomaga mi radzić sobie ze stresem… A te pieniądze… Dylan kazał mi prosić cię o więcej pieniędzy! On mówił, że musimy mieć zapas na czarną godzinę!
Czułam się zdradzona przez własnego syna. Przez kolejne dni unikałam rozmów z Melisą. Kiedy Dylan wrócił z delegacji, czekała nas poważna rozmowa.
— Jak mogłeś mnie tak wykorzystać? — zapytałam go ze łzami w oczach. — Przecież zawsze mogłeś mi powiedzieć prawdę!
Dylan spuścił głowę.
— Bałem się… Bałem się przyznać do porażki. Chciałem cię chronić przed naszymi problemami finansowymi… Ale przesadziliśmy. Przepraszam.
Nie potrafiłam mu od razu wybaczyć. Musiałam przemyśleć wszystko od nowa: swoje granice, swoją rolę w tej rodzinie i to, jak bardzo można zaufać nawet najbliższym.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba postawić twarde granice nawet wobec własnych dzieci. Nie jestem bankomatem ani służącą — jestem matką i teściową, która też ma prawo do szacunku i szczerości.
Czy można odbudować zaufanie po takim rozczarowaniu? Czy rodzina przetrwa próbę prawdy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?